31. Zgniły i zepsuty





Draco siada przy wielkim stole tuż przy matce, która siedzi jak na szpilkach. Malfoy wie, że Narcyza nie przepada za spotkaniami, więc ściska jej rękę, chcąc dodać otuchy. Jednak nie działa to na długo, bo do sporych rozmiarów pomieszczenia wbiega ciotka Bellatriks. 
I choć Draco widział ją ostatnio, to jej wygląd nadal przyprawia go o dreszcze — niezdrowa cera i cenie pod oczami, wygląda jak szkielet obleczony skórą. W dodatku te oczy przepełnione szaleństwem, Draco nie potrafi długo w nie patrzeć, zawsze w końcu ucieka wzrokiem, bojąc się, że zostanie pochłonięty przez błyszczące w nich szaleństwo.
— Mój drogi siostrzeniec! — woła na przywitanie i zatrzymuje się obok rodziny Malfoyów. Kładzie rękę na zdobione oparcie krzesła swojej siostry i szczerzy żółte zęby. — Aleś ty wyrósł! Rośnie nam przystojny młodzieniec, nie sądzisz, Cyziu? To miłe, że pozwalają ci opuścić szkołę w weekendy, by dotrzymać towarzystwa chorej matce — mów i mruga w stronę Draco.
Jego matka rozpromienia się i wdaje się w dyskusję z siostrą. Draco nie rozumie jak może przebywać w jednym pomieszczeniu z tą niezrównoważoną kobietą, ale nigdy nie miał rodzeństwa, więc może nie rozumie jak to działa. 
— Pan uratował mnie jako pierwszą — chwali się. — No... może najpierw poszedł Harruś, ale Cyziu, kochana, myślę, że jesteśmy ważni dla pana. Doceni twoje starania. 
— Widziałaś Pottera? — dopytuje zaciekawiony Draco. 
— Byliśmy sąsiadami! — odpowiada. — Jeszcze za to zginie króliczek — dodaje. — Ale — ścisza głos — ani słowa o tym nikomu.
Draco uśmiecha się nerwowo w odpowiedzi,  a trybiki w jego głowie zaczynają się obracać. Czy to znaczy, że Potter jest u Czarnego Pana? To by dużo wyjaśniało, ale z drugiej strony... dlaczego jeszcze żyje?
— Witajcie. — Rozmyślania Draco przerywa wejście Czarnego Pana, który siada na wysokim krześle u szczytu długiego stołu. Zebrani śmierciożercy chylą głowy i szepczą słowa powitania.
— Jestem rozczarowany. 
Lord Voldemort zaczyna swoją przemowę tymi słowami, a Draco zamiera na krześle. Zaciska ręce w pięści mocno, aż bieleją mu knykcie i czeka na bieg wydarzeń.
— Barty! — Ton głosu Voldemorta jest ostry i nie pozostawia pola do sprzeciwu. Draco wzdryga się mimowolnie. Zaraz potem rozgląda się z paniką w oczach, ale nikt nie zwrócił uwagi na jego dziwne zachowanie; wszyscy wpatrują się w drżącego mężczyznę klęczącego u stóp Czarnego Pana.
Włosy Barty'ego przypominają ptasie gniazdo, jego ubrania to najgorsze łachmany  usmolone i poplamione przez wiele par rąk, a przekrwione oczy nadają mężczyźnie wygląd szaleńca. 
— Panie...!
— Zamilcz. — Lord Voldemort spogląda na zebranych śmierciożerców, a jego krwawe oczy ciskają błyskawice. — Zaufałem ci — mówi zimno — dałem najważniejszą misję, to ty dostąpiłeś tego zaszczytu! A ty śmiesz ze mnie kpić i mówić, że nie da rady?! Masz mnie na durnia?! — grzmi, a głos odbija się od kamiennych ścian, wibrując w uszach Draco. Chłopak wzdryga się, czując nieswojo i spogląda na innych czarodziejów. Jego matka sprawia wrażenie nieprzejętej, ale Draco wie, że nie lubi przelewu krwi czystokrwistych. Ojciec robi znudzoną minę, ale w środku czerpie satysfakcję z cierpienia Barty'ego — Draco widzi to w jego oczach. Z kolei ciotka Bella wydaje się znudzona i nawija włosy na palec, wydymając pełne wargi pomalowane bordową szminką.
— Grindelwald jest nieuchwytny! — tłumaczy desperacko Barty, płaszcząc się na kamiennej posadzce. — Śladu po nim nie ma!
— I właśnie dlatego twoim zdaniem było go znaleźć, skoro spieprzyłeś sprawę i pozwoliłeś mu uciec z Nurmengardu — warczy. — Chociaż miałeś go wtedy przyprowadzić do mnie!
Czarny Pan wyciąga różdżkę zamaszystym ruchem i celuje jej czubek między rozszerzone oczy Barty'ego. 
— Crucio
Draco chce zamknąć oczy, ale wie, że to oznaka tchórzostwa, więc wpatruje się uważnie jak ciało torturowanego mężczyzny wije się w spazmach na posadzce. 
W końcu Voldemort przerywa zaklęcie i uśmiecha się z satysfakcją. 
— Daję ci ostatnią szansę. Zbierz potrzebnych ci ludzi i przyprowadź go, jeśli ci się to nie uda, pamiętaj, że  dzisiejsza kara będzie miłą nagrodą  w porównaniu do piekła, które cię czeka. 
— Nie zawiodę cię, panie! Znajdę go! — obiecuje, podnosząc się z podłogi. Trochę trzęsie się jeszcze, gdy siada przy stole. 
— Niech wszyscy mają oczy szeroko otwarte na wszelkie informacje, a każdą ważną przekazujcie bezpośrednio mi. — Czarny Pan siada przy stole i przez chwilę studiuje kartkę papieru. 
— Draco — mówi, a w młodym Malfoyu coś zamiera na sekundę. Musi sobie przypomnieć, że przecież wykonał zadanie i nie zostanie ukarany, by móc ponownie oddychać bez przeszkód. — Podobno się spisałeś? Słyszałem od twojego ojca, że masz coś dla mnie.
— Tak, panie. — Głos Draco jest sztywny i nienaturalny. — Mam listę osób zaangażowanych w tak zwane "ocieplanie wizerunku Harry'ego Pottera". — Wyciąga pergamin ze skopiowaną zawartością, a Lord Voldemort przywołuje go do siebie. 
—  Hermiona Granger zaczarowała pergamin i dlatego po skopiowaniu widnieje ten napis, jednak nazwiska są czytelne, a ja nie byłem w stanie usunąć jej magii — tłumaczy Draco i z niepewnością zerka na oblicze Czarnego Pana. Jednak on ze zmarszczonymi brwiami czyta listę nazwisk. 
— Dobrze, dobrze  — mówi, wreszcie unosząc wzrok. — Pilnuj ich i informuj o każdym głupim pomyśle panny Granger — dodaje. — Tym samym... Panno Pansy! 
Pansy przełyka ślinę i spogląda niepewnie w stronę Czarnego Pana, a Draco wreszcie czuje ulgę  rozluźnia mięśnie.
— Z twoich postępów nie jestem zadowolony. 
Draco przymyka oczy, przeczuwając, co zaraz nastąpi. 
— Ponoć prawie nikt nie wierzy, że Grindelwald jest sprawcą ostatnich zdarzeń, co więcej plotki mówią o mnie. — Voldemort kładzie ręce na stole i wyczekująco wpatruje się w wątłą postać dziewczyny.
— Panie — zaczyna drżącym i łamliwym głosem — większość naprawdę myśli, że to Grindelwald... problemem są osoby z listy Draco, oni uparcie wierzą w twój powrót... panie — dodaje cicho.
— Obawiam się, że w taki sposób nie zdobędziesz miejsca w moich szeregach — mówi Voldemort, a w oczach Pansy pojawiają się łzy, które po chwili spływają ciurkiem po okrągłej twarzy. 
— J-ja naprawdę się p-postaram! — mówi przez łzy. — Wykonami p-powierzoną mi misję, panie. — Wyciera mocno twarz szatą i hardo spogląda na Czarnego Pana, który uśmiecha się z satysfakcją i kiwa sztywno głową.
— Na to liczę — mówi. — Młodzież może odejść — informuje Voldemort, a Draco i Pansy wstają. — Przypomnijcie swoim przyjaciołom, że za tydzień ich kolej.
— Tak jest, panie. — Oboje kłaniają się nisko i wychodzą na korytarz, gdzie wita ich chłodne powietrze i wilgoć ciągnąca od murów. 
— Spieprzyłam — mówi Pansy, nie patrząc na Draco. — Tak cholernie spieprzyłam... Ojciec mnie zabije przecież! — krzyczy i spogląda w jego stronę zaczerwienionymi oczami.
— Nie zabije. — Draco kładzie rękę na jej drobnym ramieniu, które drży od szlochów targających dziewczyną. — Masz jeszcze czas... Musisz naprawdę dobrze rozstawić sieć kłamstw, że niewiarygodna prawda tej szlamy nie będzie miała siły przebicia.
— Przecież wiem! — Mrozi go spojrzeniem i wyrywa się ciepłemu uściskowi. — Tylko problem w tym, że jej argumenty są rozsądne! Głupia szlama i jej głupie rozsądne powody! Ugh! Gdybym mogła ją przekląć i publicznie oblać szlamem! Od stóp do głów! — Zaciska mocno palce na rąbku szaty i wpatruje się w krajobraz za wąskim oknem: turkusowe jezioro i białe szczyty gór odcinają się na tle wieczornego nieba, na którym pojawiają się pierwsze gwiazdy, choć słońce jeszcze całkiem nie zaszło.
— Wszystko psuje idiotka — mówi zduszonym głosem. 
— Dlatego musisz się z nią skonfrontować. — Draco przybliża się do niej i uśmiecha pocieszająco — Wpadłem na genialny pomysł — mówi nagle. — Ty ją zmieszasz z błotem, a ja ją obronię: dwie pieczenie na jednym ogniu!
— Prawdziwy przebłysk geniuszu. Chcesz medal?
— Nie rozumiesz? W ten sposób pokażesz, jaką idiotką jest Granger, Weasley i cała ich kompania, a ja zyskam ich zaufanie. 
Pansy przez chwilę po prostu się w niego wpatruje, po czym wzdycha ciężko.
— To chyba jedyne, co mi pozostaje...
Głośny trzask powoduje, że oboje podskakują, Draco już wyciąga różdżkę, ale opuszcza ją , gdy widzi jak zza zakrętu wybiega skrzat domowy. 
— Panicz Harry! Panicz Harry! — powtarza pod nosem skrzekliwie i wpada do sali, gdzie obradują śmierciożercy.
— Słyszałeś? — Pansy ciągnie go za rękaw.
— Zostaw. — Odtrąca ją i mrozi wzrokiem. — Lepiej nie wspominaj o tym nikomu, bo może to kosztować głowy nas obojga — mówi i odchodzi, obchodząc korytarzem całą salę do zebrań, by udać się do salonu z kominkiem. 
~*~
Harry z zadowoleniem obserwuje pąki róż, które rozkwitają na zielonych krzakach. Dzięki magii może sprawić, by kwitły zawsze — niezależnie od pory roku. Marzy o oszronionych krwawych płatkach, wiosennych kroplach rosy, letnim kolorze słońca. Teraz właśnie drzewa przybierają jesienne barwy, a Harry nie może nacieszyć wzroku ich pięknem. prawdopodobnie to wina izolacji w Azkabanie, ale teraz każda chwila wydaje się ważna i specjalna.
Z uśmiechem dotyka jednego w pełni rozwiniętego kwiatu, ale jego usta zamierają, gdy słyszy krzyk.
— Hej! Jest tu kto?
Podrywa się na równe nogi i rozgląda nerwowo, szykując na niebezpieczeństwo. Po dwóch oddechach uspokaja się na tyle, by móc odpowiedzieć:
— Coś się stało? — Harry nie może oprzeć się wrażeniu, że coś jest nie tak. Przecież Tom powinien mieć jakieś bariery. — Kto tam? 
Liście szeleszczą, słychać sapanie, a po chwili zza szopy na narzędzia wychodzi człowiek. 
— Mugol — wzdycha z ulgą Harry i posyła przybyszowi uprzejmy uśmiech. — Zgubił się pan?
— Och, młody człowieku, na to wygląda, na to wygląda! — Ściąga czapkę i chyli łysą głowę w geście powitania. 
— Skąd pan tu przychodzi? — pyta Potter i orientuje się, że zupełnie nie wie jak pomóc mężczyźnie. Przecież Harry nawet nie wie, w jakim kraju położony jest Dwór Róż!
— Z Dunrobin — mówi, a widząc dezorientację Harry'ego dodaje: — Pobliska wioska... a przynajmniej powinna być gdzieś w pobliżu. Bo widzisz, młody człowieku-
— Harry — przerywa mu chłopak. — Nazywam się Harry.
Mugol uśmiecha się i kontynuuje:
— Bo widzisz, Harry, szłem na grzyby, toż to idealna pora roku, cudowne prawdziwki można znaleźć, naprawdę! Znam te lasy jak własną kieszeń, ale dzisiaj zapuściłem się dalej, kompletnie straciłem orientację. Błądziłem przez godziny, aż zobaczyłem ten dom z oddali i postanowiłem zapytać o pomoc. — Mugol ociera pot z czerwonego czoła. To rosły mężczyzna, który Harry'emu posturą przypomina wuja Vernona. 
— Z pewnością... — zaczyna chłopak, ale za bardzo nie wie, co ma powiedzieć. Jak ma wytłumaczyć drogę, skoro on sam jej nie zna? 
— Nazywam się Billy Singer i jestem sołtysem Dunrobin — mówi i zaczyna iść w stronę Harry'ego. W tym celu przedziera się przez krzaki róż, które Harry tak starannie pielęgnował. Zabłocone buty niszczą delikatne płatki, wdeptując je w ziemię.
Billy dalej coś mówi, ale Harry go nie słucha. Stoi jak słup i patrzy na czerwień ginącą w grząskim błocie, na połamane gałązki i biedne liście zmiażdżone przez ciężar mugola. 
Potem jest ciemność, a następne co Harry widzi, to jeszcze bardziej zniszczone krzaki, a w nich trupa z rozwartym brzuchem — jelita wychodzą na zewnątrz jak odnóża pająka, rozbryzgując krew na czerwonych płatkach róży.
Harry nie jest w stanie określić, co jest plamami krwi, a co płatkami jego ukochanych kwiatów.
Nogi trupa powykręcane są pod przeróżnymi kątami, a kości przebijają mięso w paru miejscach, świecąc zakrwawioną bielą w blasku zmierzchu.
Harry jest spokojny.
Oczy trupa wywrócone są do góry białkami, a po policzkach spływają krwawe smugi łez. 
Harry uśmiecha się.
Usta trupa to rozszarpany ochłap mięsa, a którego jak sok cieknie krew; cała broda jest czerwona.
Harry ma krew na rękach. 
Harry stoi spokojnie, wpatrując się w swoje dzieło — na mugola, którego zabił za podeptanie róż. Stoi i obserwuje.
— Harry! — Słyszy okrzyk Toma, więc odwraca się z uśmiechem nieznikającym z twarzy i wtula się w szeroką pierś mężczyzny. 
— Tęskniłem — mówi i całuje Voldemorta, ciasno obejmując lepkimi od krwi dłońmi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz