— ...i dlatego tak delikatny i precyzyjny ruch różdżką jest tak ważny. Nie wspominając o poprawnej wymowie formułki zaklęcie, oczywiście. Rozumiecie? To niezbędna kwestia, aby zdać praktyczną część SUMów. Transmutacja jednak opiera się również na sile umysłu, dlatego dzisiaj będziemy to ćwiczyć.
Hermiona kiwa głową, przegryzając końcówkę pióra. Jej notatki są pełne dziur, bo dziewczyna nie może skupić się na wykładzie McGonagall, zajęta rozmyślaniem o dzisiejszym spotkaniu. Jakże ważnym spotkaniu w końcu.
Patrzy w dół na pergamin zapisany w połowie, z pewnością brakuje jej jednego zdania w drugim akapicie. Na chwilę się wyłączyła, a słowa wypowiedziane przez nauczycielkę po prostu wyleciały jej z pamięci.
A co jeśli to będzie na egzaminie?! — przeszywa ją przerażająca myśl.
— Powiedziała wtedy coś o pogodzie, nie musisz się martwić — mówi Ron, patrząc przez ramię na nieszczęsny pergamin i puste miejsce, która Hermiona oznaczyła kółkiem.
— Skąd wiesz?
— Bo to był jedyny moment, kiedy nie nawijała o SUMach. Zapada w pamięć. — Szczerzy się rudzielec.
— Czemu mnie to nie dziwi?
~*~
Hermiona nerwowo gniecie w rękach pusty pergamin, wykrzywiając górne rogi. Opustoszała sala, gdzie kiedyś odbywały się lekcje transmutacji, niedługo powinna zapełnić się ludźmi, których Hermiona zaprosiła na rozmowę. Rozmowę o Harrym, oczywiście. Na razie jest tu jedynie ona i Ron, który wpatruje się w krople wody spływające po okiennej szybie.
Sala jest niewielka: na ścianie wisi popisana przez uczniów tablica, a wszystkie stoły i krzesła zostały ustawione pod ścianą, by nie zawadzać. W powietrzu unosi się zapach kurzu i stęchlizny.
— Myślisz, że przyjdą? — pyta Ron.
— Muszą. — Hermiona wbija twardy wzrok w ścianę przed sobą i podbiera się dłońmi o biurko, na którym siedzi. Jej nogi luźno zwisają, a sama dziewczyna próbuje uspokoić skołatane nerwy. Nigdy nie zależało jej na niczym tak bardzo jak na uratowaniu Harry'ego.
Drzwi do dali lekko skrzypią, gdy z wahaniem otwiera je Neville.
— H-hej — mówi nieśmiało, unikając wzrokiem Hermiony i Rona, wpatrując się w swoje buty z rozwiązanymi sznurówkami.
— Hej! — żywiołowo odpowiada Hermiona i zeskakuje z biurka. — Mam listę, chcesz się wpisać? Wiem, że jeszcze nic nie wyjaśniłam, ale naprawdę świetnie by było, gdybyś został oficjalnym członkiem naszego stowarzyszenia!
— Stowarzyszenia?
— Albo klubu — mamrocze. — Jeszcze nie zdecydowałam... W każdym razie! Grupa ludzi chcąca ocalić Harry'ego!
— To my się wpisujemy — mówi George, wchodząc do klasy, a za nim podąża jego brat bliźniak.
— Nogami i stopami!
— Czym się da ogólnie.
— Mogę nosem... Próbowałeś trzymać pióro nosem, George? — Fred unosi rudą brew.
— To ciekawa hipoteza...
— Pióra do rąk i podpisywać. — Hermiona staje tuż przed nimi z zaciętą miną i wręcza im dwa pióra z pergaminem.
— Tajest! — Salutują i idą do kąta, bazgrolić swoje nazwiska jak najbardziej skomplikowaną czcionką.
Hermiona zdmuchuje kosmyk z twarzy, ale nie ma czasu na odpoczynek po istnym tornadzie jakim są bracia Weasley, bo drzwi ponownie się otwierają i dosali wchodzi uśmiechnięta Luna z ołówkiem wepchniętym z ucho i wiankiem z kwiatów na głowie.
— Przyniosłam czasopismo tatusia — mówi na powitanie.
— Świetnie. Jak Weasleyowie skończą, to możesz się wpisać. — Nie słyszy odpowiedzi Lovegood, bo zza drzwi pokazuje się czarna czupryna, by zaraz zniknąć.
— Ty idź!
— Ale dlaczego...
— Bo jesteś facetem! Idź!
Zataczając się, jakby został popchnięty, do sali wpada Cedirk Diggory.
— Cześć — mówi i zakłopotany drapie się po głowie. — Chcieliśmy... mam na myśli Cho i siebie oczywiście... pomóc, chcieliśmy pomóc w...
— ...wyciągnięciu Harry'ego z Azkabanu! — Do pomieszczenia wchodzi Cho, mrożąc Cerika wzrokiem. — Jakikolwiek nie byłby plan, my się pod nim podpisujemy — dodaje z ciepłym uśmiechem, ale jej spojrzenie jest twarde i zacięte niczym wojowniczki tuż przed stoczeniem boju.
— Ale włamanie do Azkabanu też? — Cedrik lekko ścisza swój głos, ale Hermiona i tak go słyszy, wiec uśmiecha się lekko.
— Tak! Jak wszystko to wszystko.
— Spokojnie, nie będziemy się włamywać do Azkabanu, to tylko zaszkodziłoby Harry'emu — mówi Hermiona, a Cedrik oddycha z ulgą.
— Jaki jest plan w takim razie? — pyta szukająca Krukonów.
— Prosty, ale skuteczny. Więcej powiem, jak zbiorą się wszyscy.
Cedrik i Cho odchodzą, by się wpisać, a Hermiona zagląda na pusty korytarz, sprawdzając, czy nie idzie nikt nowy. Ulżyło jej, że tak dużo osób już przyszło, ale stres nadal pozostał i sprawia, że dziewczyna nie potrafi uspokoić szalejących myśli.
Ostatecznie do grupy dołączają jeszcze Dean, Seamus i kilka osób z różnych domów, których Hermiona zna tylko z widzenia. Bliźniacy ustawiają krzesła na środku, a Hermiona opiera się tyłem o biurko, stając twarzą w twarz z ludźmi chcącymi pomóc Harry'emu. Ściska konspekt swojej wypowiedzi i inne luźne notatki pokreślone tuszem.
— Więc... — Hermiona odchrząkuje, by jej głos brzmiał pewnie — każdy z nas jest tu ze względu na Harry'ego i to jemu chcemy pomóc. Uważam za oburzające to, że piętnastolatek został skazany na tak wysoki wyrok.
— Ale się przyznał, nie? Przed Wizangamotem?
Harmiona przymyka powieki, odliczając w głowie do trzech, aby nie wybuchnąć.
— Postaw siebie w jego sytuacji, Ernie. Twoja najbliższa rodzina została zamordowana przez V-voldemorta, który cię opętał. Zatrzymali cię aurorzy, czujesz się zdezorientowany, a wszyscy wokół mówią, że zabiłeś.
Chłopak mruczy coś niezrozumiałego pod nosem i nie patrzy Hermionie w oczy.
— Plan jest banalny. Napiszemy artykuł, w którym obnażymy wszystkie zagrywki Ministerstwa. Każdy, anonimowo oczywiście, nikt nie musi ujawniać swojej tożsamości, jeśli nie chce, wypowie się o Harrym, mówiąc o jego charakterze, o swoich przeżyciach z nim... Po prostu chcę, abyśmy przedstawili Harry'ego jako zwykłego chłopaka, jako naszego przyjaciela. — Pod koniec Hermiona mówi już dużo ciszej, aby nie zdradzić drżeniem głosu, że jest o krok od płaczu.
— Nie jest właśnie zbyt banalny? — pyta Cho. — Nie chcę nikogo urazić... ale czy taki artykuł cokolwiek zmieni?
— Właśnie! I kto nam go wydrukuje?
— Sprawę opublikowania mamy załatwioną — odpowiada, siląc się na cierpliwość, Hermiona. Wiedziała, że pytania i wątpliwości będą, ale i tak ma ochotę na nich wrzasnąć. — Ojciec Luny jest redaktorem "Żonglera". Luna mówi, że nie będzie żadnego problemu — jej ojciec i tak publikuje teksty poświęcone Harry'emu.
— Ludzie uwierzą? "Żongler" nie jest czasopismem cieszącym się wiarygodnością.
— To jest sedno naszego działania. Sprawienie, aby czarodziejskie społeczeństwo przestało wierzyć bzdurom wypisywanym przez Proroka Codziennego i przejrzało na oczy w kwestii powrotu Voldemorta.
— Chyba w to nie wierzysz. Sam-Wiesz-Kto umarł przecież.
— Jeśli Harry mówi, że Voldemort żyje, to ja mu wierzę. I jestem pewna — dodaje Hermiona stanowczo — że niedługo wszyscy się o tym przekonamy. Musimy uświadomić społeczeństwo i być gotowi na atak.
Słychać jeszcze pomruki niezadowolenia, ale nikt już nie wypowiada na głos swoich uwag. Hermiona bierze głęboki wdech.
— Dobrze — mówi — w takim razie chcę, aby każdy z was spisał coś, co kojarzyło mu się z Harrym. Nie chodzi o to, żeby to były same pochwały. Chciałabym, abyśmy pokazali prawdziwego Harry'ego, nie Złotego Chłopca wykreowanego przez brukowce. Dlatego piszcie, że był słaby z eliksirów, ale świetnie sobie radził z zaklęciami, że latał jak ptak, ale na ziemi bywał niezdarny... Wiecie, o co mi chodzi, nie?
— Znaczy nie chcę cię obrazić, ani nic z tych rzeczy, po prostu nie mogę zrozumieć, w jaki sposób miałoby to pomóc Harry'emu — mówi spokojnie Cho, gniotąc w palcach rąbek spódnicy. — Co najwyżej ocieplimy jego wizerunek, ale nadal będzie tkwił w Azkabanie niewinny.
— Dlatego to pierwszy etap naszego planu, znaczy mojego — plącze się Hermiona. — Zresztą nieważne! Najpierw ocieplamy wizerunek,by pozbyć się tej okropnej nienawiście społeczeństwa, które jest gotowe zlinczować Harry'ego, a potem wystosujemy list z podpisami naszymi i innych czarodziei o prawo łaski do Ministra Magii.
— Prawo łaski? — pyta Neville.
— To specjalna prerogatywa dzięki której możliwe jest usunięcie wyroku lub jego skrócenie przez organ władzy wykonawczej, czyli Ministra Magii. Oczywiście procedura ta nie usuwa winy, o której orzekł Wizengamot, dlatego kolejnym krokiem będzie apelacja od wyroku*, a raczej wniosek, czy żądanie jak kto woli, o ponowny proces dla Harry'ego, biorąc pod uwagę wszystkie nowe dowody, które zbierzemy. W tym nasze zeznania. — Hermiona kończy swój wywód z wypiekami na twarzy. Fred i George zaczynają klaskać teatralnie, a reszta zebranych przyłącza się do owacji z entuzjazmem.
— Uratujemy Harry'ego!
— Damy radę!
— Precz z ministerialnymi heliopatami!
Hermiona patrzy na tłum dzieciaków z dumą w oczach. Wymienia z Ronem zadowolone spojrzenia i podekscytowane uśmiechy. Wreszcie czuje, że robi coś dobrze, wreszcie się na coś przyda.
— Nie chcę psuć tej euforii, ale... czytaliście dzisiejszego Proroka? — pyta Dean.
— Nie — mówi Hermiona, a większość ludzi zaprzecza razem z nią.
— To przeczytajcie. — Dean podaje Granger złożoną gazetę. — Skeeter krzyczy o tym już na pierwszej stronie.
Hermiona bierze magazyn i przeskakuje wzrokiem po wydrukowanych literkach — już sam tytuł wprawia ją w zimne przerażenie; czuje gorące oddechy bliźniaków i Rona, którzy czytają artykuł przez jej ramię.
— To jakiś żart? — pyta słabym głosem. — Skąd ona ma takie informacje? Przecież Azkaban to miejsce pod ścisłym nadzorem, nie można sobie tam od tak wejść...
— Pewnie ma wtyki u strażników — podpowiada Dean.
— Suka — komentuje Fred. Hermiona uśmiecha się do niego słabo, wdzięczna za wsparcie. Nawet nie ma siły skarcić chłopaka za wulgarny język.
— Nie składają jakichś przysiąg? — pyta ktoś z zebranych. Hermiona wzdycha.
— Magiczne przysięgi to skomplikowana sprawa... Jeśli to nie Przysięga Wieczysta, zawsze można znaleźć jakiś sposób, by ją obejść. Więc wychodzi na to, że Skeeter ma kogoś znajomego wśród strażników... bo szczerze wątpię, żeby zapuszczała się tam sama, pod jakąkolwiek postacią.
— Co?
— Nieważne! — mówi szybko, reflektując się. — To nieważne — dodaje spokojniej — ważne jest to, że możemy to obrócić na naszą korzyść.
— Chcesz sprawić, aby fakt, że Harry próbował udusić strażnika mu pomoże?
— Jeśli to zrobisz, będziesz moją boginią — mówi Fred.
— Zbudujemy ci świątynię — dodaje George.
— Chodzi mi o to, że pokazanie opinii publicznej, że Skeeter łamie prawo, podda wiarygodności rzetelność informacji przekazywanych przez Proroka Codziennego.
— To ma sens — mówi Cho. Jej głowa spoczywa na ramieniu Cedrika, który wygląda jakby intensywnie nad czymś myślał.
— Myślę — mówi — że to się naprawdę może udać.
— W końcu to Hermiona — mówią bliźniacy. — Ona nigdy nie zawodzi.
Granger uśmiecha się speszona, chowając zaczerwienioną twarz za kurtyną z włosów. Odchrząkuje cicho.
— Chcę wam podziękować — zabiera głos. — Naprawdę, z całego serca wam dziękuję i mam nadzieję, że nam się uda. Nie, ja nie mam nadziei, ja to wiem. I wy też to wiecie — dodaje z pewnością. — Pomyślcie nad swoimi wspomnieniami z Harrym i spotykamy się tutaj za tydzień. Okej?
— Okej!
Większość zaczyna się zbierać, wychodzą, żarliwie ze sobą dyskutując. Luna uśmiecha się sennie.
— Wszystko w porządku? — pyta Hermiona, zauważając zmartwiony wyraz twarzy dziewczyny. Luna stanowczo kręci głową, a kolczyki z rzodkiewek plączą się w jej platynowych włosach.
— Wręcz przeciwnie — zapewnia, mglistym wzrokiem wpatrując się w jezioro za oknem. — Zraniony króliczek potrzebuje mojej pomocy — mówi jeszcze i wychodzi.
— Jaki króliczek...? — pyta zdezorientowana Hermiona, ale Luny już nie ma. — Wiesz, o co mogło jej chodzić? — pyta Rona.
— To Pomyluna Lovegood — odpowiada chłopak ze wzruszeniem ramion, jakby to wszystko wyjaśniało.
— Naprawdę się cieszę, że tylu ludzi przyszło, że tylu wspiera Harry'ego — mówi szczerze Hermiona, czując się, jakby wielki ciężar z jej piersi wreszcie został zdjęty. Przytłaczające wyrzuty sumienia zostały na chwilę przygaszone.
Ron drapie się zakłopotany w głowę.
— No, super... — mówi.
— Muszę napisać do Remusa i Sriusza — mruczy pod nosem dziewczyna i zaczyna przeszukiwać torbę stojącą na biurku. Po chwili wyciąga pusty pergamin i zaczyna kreślić atramentem chaotyczne słowa.
— Po co?
— Muszą wiedzieć, oczywiście. Syriusz to jedyna rodzina, jaka pozostała Harry'emu przecież — mówi, kończąc dyskusję.
~*~
Księżyc obija swoje blade światło od mrocznej tafli jeziora, gdy Luna zmierza przez błonia. Kieruje się jedynie blaskiem księżyca, nie potrzebuje różdżki czy latarni. Zimna trawa łaskocze jej bose stopy, w pewnym momencie dziewczyna się zatrzymuje tylko po to, by poruszać palcami i poczuć miłe łaskotanie.
Jej króliczek siedzi nad brzegiem jeziora; zgarbiony z różdżką w dłoni. Opiera jasną głowę na ramieniu, które z kolei spoczywa na podciągniętych kolanach. Puste oczy obserwują lekkie fale na jeziorze; Luna wdycha zapach wody i nocnego powietrza.
— Na gniębiwtryski najlepsze są pozytywne myśli — mówi — i amulet na szczęście.
Chłopak wbija w nią zimne spojrzenie.
— Idź stąd, wariatko — mówi opryskliwie i odwraca się od Luny.
— Potrzebuję księżycowej energii — odpowiada spokojnie dziewczyna i wystawia bose stopy do bladego światła. Unosi je nad ziemię i wierzga delikatnie palcami. — Też jej potrzebujesz. Trochę ciepła i gnębiwtryski zostawią cię w spokoju. Odlecą hen do alternatywnej rzeczywistości.
— Idź. Zanim się wkurzę i cię przeklnę. Nie mam ochoty na bzdury.
— Nie chcę. — Wystawia mu język i unosi głowę, udając, że opala się w świetle księżyca. — Lubię księżyc. Też powinieneś się z nim zaprzyjaźnić.
— Czy do ciebie nic nie dociera, kobieto?! — Chłopak podrywa się na nogi i staje nad Luną z ściągniętymi brwiami i grymasem wykrzywiającym usta.
— Zasłaniasz mi światło, usiądź tak, abyś tego nie robił.
— Walnięta jesteś. Totalnie popieprzona.
Draco Malfoy prycha teatralnie i odchodzi w stronę zamku. W połowie drogi odwraca się, a dziwna dziewczyna nadal siedzi nad brzegiem jeziora, opalając się w świetle księżyca.
__________________
*sprawdziłam i Cedrik w "Czarze Ognia" był w szóstej klasie, nie w siódmej, dlatego jak najbardziej jest teraz w Hogwarcie na ostatnim roku*
*właśnie się skapnęłam, że w świecie czarodziei sądy są jednoinstancyjne... znaczy, że apelacja do sądu wyższej instancji nie istnieje, bosz, jak prawo tam kuleje...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz