25. Zwiędłe róże




Otacza go ciemność. Nieprzenikniona i gęsta jak smoła; ciągnie się i ciągnie; nieważne ile razy Harry próbuje ją odgonić, zawsze wraca, napierając i zabierając tak bardzo potrzebny oddech. To jakby macki ciemności oplatały gardło i głowę, zasłaniając oczy. 
Oddech Harry'ego staje się przyspieszony, gdy ten w panice zaczyna się rzucać. Wreszcie otwiera oczy, ale niewiele to daje — wciąż jest ciemno, chociaż z lewej strony dochodzi do niego delikatne świtało świecy; wątłe jak jego życie. 
Harry bierze oddech i wypuszcza powietrze. Powoli, by się uspokoić. Najważniejsze to nie panikować.
Ale jak ma nie panikować, kiedy niewidzialne więzy przyszpilają go do jakiejś płaskiej powierzchni i nie pozwalają ruszyć nawet palcem u stopy?
Delikatne palce, które z czułością dotykają klawiszy pianina, wygrywają spokojną pieśń o śmierci. A może to tylko złudzenie?
— Halo? — próbuje Harry. Chce wiedzieć, co się dzieje. Dlaczego tu jest? Co się stało? Gdzie są dementorzy? Ostatnie, co pamięta to przecież... Tom. Voldemort, który do niego przyszedł. To była halucynacja czy może rzeczywistość? A to, co dzieje się teraz? To rzeczywistość, sen czy może kraina, gdzie trafia się po śmierci?
Wraz z spokojną muzyką do Harry'ego docierają dziwne zapachy: trochę żelaznego zapachu krwi zmieszanej ze zbyt słodką wonią róż. Harry marszczy nos; kręci mu się w głowie od mdłego zapachu, który podrażnia jego nozdrza.
— Tom? — pyta, bo to niezawodna deska ratunku. W końcu pamięta Toma właśnie. Pamięta jak Voldemort pojawił się w Azkabanie i pamięta jak na siebie patrzyli, jednak nie może sobie przypomnieć, co było dalej. 
Koniec, to już koniec, kruszyno. Koniec, koniec, koniec — te słowa odbijają się echem w głowie Harry'ego. Co oznaczają? Czego koniec ma nastąpić? 
— Koniec twojego życia. — To jedynie zimne słowa człowieka, który wyciął własne serce.
Świece, o których Harry nie miał pojęcia, że go otaczają, zapalają się jedna po drugiej, a chłopiec widzi wreszcie sufit — wysokie sklepienie z kamienia i rustykalne, drewniane belki podtrzymujące strop i zdobiące łuki sufitu. Harry fizycznie nie jest w stanie odwrócić głowy w żadną stronę, pozostaje mu patrzenie przed siebie w górę. Bo magia przywiązała Harry'ego do drewnianej podłogi.
— Tom? — pyta, nie rozumiejąc, o co tu chodzi. — To sen? — Jego gardło jest ściśnięte przez emocje i niewygodną pozycję z głową wręcz przyklejoną do podłogi. Harry próbuje podnieść ręce, ruszyć nogą, głową... czymkolwiek. Jednak magiczna siła trzyma jego kończyny mocno, Harry potrafi jedynie mówić; tylko na to zezwala dziwna magia.
Lord Voldemort śmieje się cicho z pytania Harry'ego; to mroczny i suchy śmiech, jakby Riddle nie przejmował się zupełnie tym, że Harry jest przywiązany i że jest mu niewygodnie. Jakby  w ogóle nie przejmował się Harry.
— Rzeczywistość — odpowiada. — Jak najbardziej rzeczywistość.
— W takim razie — Harry zwilża usta językiem — co się dzieje?
— Umierasz. — Voldemort rzuca to stwierdzenie od niechcenia i zaczyna obchodzić Harry'ego, przyglądając się swojej pracy. Harry wyraźnie słyszy stukot ciężkich butów.
— J-jak to?! Umieram...? — pyta, próbując zrozumieć, co się stało. Nie potrafi uwierzyć, że to rzeczywistość. To, co się dzieje, jest zbyt irracjonalne, by było realne. Nie. Harry z pewnością nadal jest w Azkabanie, to jedyne wytłumaczenie. Jedyne racjonalne wytłumaczenie.
— Widzisz, mój mały, dzielny czarodzieju — wzdycha Voldemort — taki był plan od początku. Ty giniesz, ja zyskuję całą duszę, a dzięki energii dementorów zyskuję również o wiele lepszą nieśmiertelność niż zapewniłoby mi tysiąc horkruksów. 
— Horkruksów? — dziwi się. — Nie rozumiem.
Riddle wybucha śmiechem, w którym nie ma ani krzty rozbawienia. 
— Oczywiście, że nie rozumiesz — mówi z czułością, z jaką rodzic zwraca się do dziecka. — Bo ten głupiec Dumbledore nic ci nie powiedział. Chciał cię ukryć, by zabić w odpowiednim momencie, ale ja wiem, przechytrzyłem go. — Jego ton pełen jest dumy, Harry ma wręcz przed oczami obraz napuszonego pawia chwalącego się samicom swoją elokwencją. — Stary głupiec. — Kręci głową z politowaniem. — Nigdy się nie nauczy, że to ja zawsze wygrywam.
— Dalej nie rozumiem...
— Pozwól, że wyjaśnię... w końcu i tak dzisiaj umrzesz. W tym okręgu z własnej krwi oddasz ostatni oddech. Wzruszające, nieprawdaż? 
— Zachowujesz się inaczej — mówi Harry z wyrzutem, doskonale pamiętając Toma ze snów.
— Człowiek ma wiele twarzy — stwierdza Riddle i wzrusza ramionami. — Ale wracając do rzeczy... Przypomnij sobie noc, w którą zginęli twoi rodzice, widzisz to, gdy jesteś wśród dementorów, nieprawdaż? — Harry chce pokiwać głową, ale więzy mu nie pozwalają. — Zabiłbym cię wtedy, gdyby nie twoja naiwna matka, która poświęcając się, uratowała twoje życie. A wiesz, czym jest poświęcenie? Potężnym czynnikiem, który potrafi oddzielić fragment duszy. Dopuszczając się morderstwa niewinnej, przez zupełny przypadek rozdzieliłem swą duszę na jeszcze jeden fragment. I ta część powędrowała do ciebie przez Klątwę Uśmiercającą. Tamtej nocy zabiłem Harry'ego Pottera — mówi mrocznie — i powstał mój horkruks.
— Ale teraz mnie zabijesz? — Harry desperacko próbuje zrozumieć, o co chodzi w tej halucynacji. Co się dzieje?
— W istocie, ale jednak trochę inaczej niż myślisz. — Riddle uśmiecha się drapieżnie, choć Harry tego nie widzi. — Wchłonę ten fragment duszy... i stanę się całością. Wreszcie, po tylu latach. 
Harry na chwilę przymyka oczy, a gdy je otwiera, są pełne skrzących się w świetle świec łez. 
— Dlaczego? — pyta rozpaczliwie, zapominając, że to miała być senna halucynacja; nic nieznacząca iluzja, o której zapomni, gdy tylko się obudzi.
— Czas, byś przypomniał sobie nasze pierwsze spotkanie — mówi, a Harry'ego zalewa fala wspomnień pełnych przedziwnych wydarzeń. Znów jest w Komnacie Tajemnic pokrytej krwią bazyliszka.
Widzi jak rozmawia z Tomem i jak zawiera z nim cyrograf. 
Po zgodzie chłopca, Lord Voldemort zabiera od niego krew i chowa w fałdach szaty, po czym wyrywa serce feniksa i zmusza Harry'ego, by je zjadł. Jeszcze tętniące, krwiste i soczyste. Harry pamięta, że smakowało popiołem i oślizgłą krwią.
Widzi jak Voldemort nachyla się nad bezwładnym ciałem Ginny, gdy on, Harry, wmusza w siebie kolejne fragmenty serca, jakby ktoś mu kazał, sterował nim niczym bezwładną marionetką.
Klątwa Imperius — te słowa nagle pojawiają się w jego myślach i wszystko zaczyna mieć sens.
Ginny jakby zapadała się w sobie — Riddle coś robi różdżką, a ona gnije w zastraszająco szybkim tempie, rozkładając się jak trup w trumnie. Ginny szarzeje, a Tom robi się wyraźniejszy, bardziej rzeczywisty.  Harry wymotuje resztki serca feniksa, nie mogąc utrzymać obrzydliwego organu w organizmie. 
A potem podchodzi do Harry'ego i wmawia mu, że w Komnacie Tajemnic zdarzyły się zupełnie inne rzeczy, a to co naprawdę się zdarzyło w komnacie, pozostanie w niej.
Harry otwiera oczy i znowu ma przed sobą sklepienie z belkami. 
— C-co...? — pyta zdezorientowany.
— Intrygujące, nieprawdaż? Kiedy zorientowałem się, że jesteś moim horkruksem, zabezpieczyłem się. Twoja krew oddana za twoją zgodą... dzięki niej mogę wyciągnąć z ciebie horkruksa, nie zabijając go. 
— Czyli to mnie nie zabije?
— Źle mnie zrozumiałeś... ciebie zabije, a fragment mojej duszy powróci do mnie.
— Ale dlaczego? — pyta Harry, a prawda zaczyna do niego dochodzić, wreszcie zaczyna rozumieć. Zaczyna rozumieć, że dzisiaj zginie, a wszystko to, co działo się w Azkabanie, było kłamstwem.
— Bo to uczyni mnie potężniejszym.
Harry poddaje się. Ma dość tej walki, zmuszania do życia takim nędznym i podłym życiem bez przyszłości. Żałuje tylko, że nie zobaczył gwiazd. Tak, chce wreszcie odpocząć.
— To mnie zabij — mówi.
Lord Voldemort milczy, wytrącony z równowagi.
— Nie chcesz żyć? — pyta z zaskoczeniem wyraźnie obecnym w głosie.
— Chcę spać — mówi płaczliwym głosem Harry. — Mówiłem ci, pamiętasz? Chcę zasnąć, spędzić wieczność w tamtym ogrodzie i oglądać gwiazdy.
Harry słyszy szuranie i stukot obcasów lakierek, które wręcz nałogowo nosi Voldemort. A potem czuje jak ręka czule gładzi jego policzek. Próbuje przekręcić głowę w tamtą stronę i spojrzeć w twarz Toma, ale nie jest w stanie. 
— Mój mały, dzielny czarodziej — mówi Voldemort. — To wręcz szkoda cię zabijać, wiesz? Mógłbyś być wielki, mógłbyś stać u mojego boku i walczyć. Wyobraź sobie ich minę — śmieje się cicho — gdyby zobaczyli ich zbawcę w moich szeregach. Ale to niemożliwe...
— Bo mnie zabijesz? — pyta cicho.
— Po części, ale i tak nigdy byś się na to nie zgodził, hm? Czy może jednak? Powiedz, Harry — mówi, a jego ręka nie przestaje gładzić policzka Harry'ego. To uspokajający rytm, dający złudne poczucie ciepła i miłości. — Dołączyłbyś do moich szeregów? Przyjąłbyś znak? Stałbyś się moim najwierniejszym ze śmierciożerców, byłbyś specjalny.
— Chcę zobaczyć gwiazdy — mówi tylko. — Niebo i gwiazdy, nie chcę wracać do Azkabanu. Nie chcę! — krzyczy rozpaczliwie. Zacząłby się wyrywać, gdyby nie mocne więzy magii trzymające go w miejscu.
— Chcesz żyć? — Pytanie jest wypowiedziane szeptem, który odbija się od ścian, tworząc niewyraźne echo.
— Chcę.
I naprawdę, Harry chce żyć, chce. Ale gdyby miał wybierać między śmiercią a Azkabanem, bez wahania wybrałby śmierć.
— Azkaban spłonął. — Palce gładzą teraz usta Harry'ego, które drżą od dotyku. — Wszyscy zginęli, a sam budynek runął. 
— Jak to?
— Zniszczyłem go.
— Naprawdę? 
— Tak... dla ciebie. Już nigdy tam nie wrócisz. 
— Naprawdę? — powtarza się chłopak. Harry nie może uwierzyć, że jego koszmar zniknął od tak. — A dementorzy?
— Unicestwieni. 
— Czyli jestem... wolny? — pyta z niepewnością. Bo bardzo chce, żeby to okazało się prawdą. — Jestem wolny, a ty zaraz mnie zabijesz?
— Jeszcze nie — mówi. — Jednak nie dzisiaj — dodaje.
— Nie rozumiem.
— Przecież wiem! Sam nie rozumiem! — krzyczy sfrustrowany. — To powinno być takie proste! Dlaczego nie jest?!
— Gdy chodzi o uczucia, to nic nie jest proste — mówi Harry, nie jest w stanie jednak zobaczyć tego mrożącego krew w żyłach wzroku Voldemorta, którym ten go obdarza.
— Zabiję ją, tak, to może wyjść. Jeden nie zaszkodzi w końcu — mamrocze do siebie. — Kochana, użycz mi krwi.
Wychodzi z pomieszczenia, a Harry czuje, że wreszcie może się poruszać, więc powoli podnosi się do pozycji siedzącej. Teraz widzi, że znajduje się na podłodze w jakimś pomieszczeniu, gdzie ściany zakrywają nieskończone regały z książkami, w kącie znajduje się stół z kociołkiem i szafki na składniki eliksirów, a wokół Harry'ego krwią wymalowany jest okrąg z magicznymi runami.
Gdy Voldemort wraca z fiolką krwi, od razu klęka i zaczyna poprawiać znaki. Macza dwa palce w czerwonej cieczy i maluje z uwagą, szepcząc skomplikowane inkantacje. 
Harry zauważa, że wraz z Voldemortem do pomieszczenia wleciała świetlista kula z wężem w środku.  Riddle prostuje się i podchodzi do Harry'ego.
— Odpocznij — mówi. — Obudzę cię, gdy będzie po wszystkim.
~*~
Harry'ego budzą cykady. Wokół pachnie latem i zwiędłymi różami. Chłopak otwiera oczy i podnosi się. Ktoś rozścielił pod nim ciepły koc i położył Harry'ego pod rozłożystym drzewem, które tak dobrze zna. 
— To sen? — pyta, mając serdecznie dość tego pytania. Wokół niego są same krzaki zwiędłych róż. Harry patrzy na nie z rozszerzonymi oczami. 
— Esencja trujących róż jest niezbędnym składnikiem eliksiru — tłumaczy Voldemort, który siada obok Harry'ego na kocu.
Otula ich zmierzch, świerszcze grają koncert, a Harry czuje błogi spokój. Jest wypoczęty, wyspany i po raz pierwszy od dawna nie czuje obecności dementorów. 
— To smutne, że umarły.
— Ale ty żyjesz. 
— Właśnie... ale tak właściwie to dlaczego? — pyta. — Mówiłeś co innego. Miałem umrzeć.
— Żebyś mógł zobaczyć prawdziwe gwiazdy. Patrz — mówi i wskazuje na roziskrzone niebo — świecą specjalnie dla ciebie, mój mały, dzielny czarodzieju. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz