26. Odnaleźć się w nowym świecie





Długie palce Syriusza wybijają spokojny rytm, bębniąc o drewniany stół w kuchni. Raz, dwa-trzy. Raz, dwa-trzy.  Mężczyzna siedzi pod oknem, opierając się plecami o niewygodny parapet i podąża wzrokiem za Remusem, który parzy herbatę w staroświeckim imbryku. 
— Przestaniesz wreszcie? — Lunatyk odwraca się gwałtownie, trzymając w jednej ręce łyżeczkę, a w drugiej cukierniczkę. Marszczy brwi i mierzy do Syriusza łyżeczką jakby to była różdżka. — Zwariować można od tego stukania. 
— Nie mogę usiedzieć z nerwów — tłumaczy. Przestaje stukać palcami, jednak po krótkiej chwili zaczyna tupać. Remus jęczy z irytacji i zaciska palce mocniej na łyżeczce ze srebrnej zastawy pani Black.
— Pięciu minut nie usiedzisz? — warczy jak wilk.
— Nawet jednej — szczerzy się Łapa, a Lunatyk przewraca oczami i wraca do robienia herbaty.
Po chwili stawia na stole przed Syriuszem kubek i sam pociąga łyk ze swojego, siadając na przeciwko przyjaciela. 
— Bo strasznie się cieszę, wiesz? — mówi Łapa. — A jednocześnie cholernie o niego boję. 
— Wiem, wiem — mruczy Lupin, odchylając się lekko na krześle.  — Miejmy nadzieję, że Voldemort go nie dorwał.
— Aurorzy z Zakonu Feniksa go szukają — mówi, patrząc w dal. — I na pewno go znajdą — dodaje z wiarą. Remus uśmiecha się smutno.
— Uratują go, by wsadzić do innego więzienia? — Jego słowa przesiąknięte są goryczą. — Znowu zamkną z dementorami? A może wymarzą pamięć i będziemy udawać, że nic takiego nie miało miejsca, hm? — Choć jego słowa to abstrakcja, to nie ma w nich ani krzty rozbawienia.
— Dlatego jak tylko go przyprowadzą, bierzemy go ze sobą i uciekamy — mówi Syriusz.
— Żartujesz? — parska Remus.
— Jestem śmiertelnie poważny.  — Syriusz odgarnia długi kosmyk włosów za ucho.
— Ale jak ty to sobie wyobrażasz? — Remus wpatruje się w swojego najlepszego przyjaciela spojrzeniem miodowych oczu i zastanawia się, czy nie jest on jednak trochę zbyt szalony, bo tego, że szalony jest w istocie, nie można mu odmówić. — Że wyrwiesz go aurorom, weźmiesz pod pachę i pobiegniesz, kiedy ja będę osłaniał tyły?
— Trochę wyobraźni, Luniu — mówi z uśmiechem. — Harry nie zasługuje na to, aby znowu być manipulowanym czy wykorzystywanym do jakiejś pieprzonej wojny. Powinien mieć normalne życie... póki jeszcze żyje — dodaje poważniej lekko przygaszonym już tonem. — Dlatego uciekniemy gdzieś, gdzie nikt nie słyszał nic o Voldemorcie czy innych szalonych czarnoksiężnikach i będziemy żyć normalnie. Jak rodzina — podkreśla z uczuciem.
Głos Syriusza jest pewny, przepełniony nadzieją i jakąś energią, która sprawia, że i Lunatykowi udziela się ten dziwny nastrój.
— Po prostu... Nie chcę, aby znowu cierpiał — mówi Syriusz. 
Remus kładzie mu rękę na ramieniu i uśmiecha się smutno.
— Nikt z nas tego nie chce — zapewnia.
— Powiedz to Dumbledore'owi — mamrocze jak obrażony nastolatek. — To jego wina! — dodaje mocnym głosem.
Lupin wzdycha ciężko. 
— I nie waż się go usprawiedliwiać — mówi ostro Black, widząc, że Remus już otwiera usta. — Powinien był przewidzieć konsekwencje, cholera, powinien trzymać go w Hogwarcie i nie wypuszczać! Powinien...
— Och, już jesteście! 
Syriuszowi przerywa Molly Weasley, która z uśmiechem na twarzy wchodzi do kuchni, a za nią podążają lewitujące półmiski pełne dań.
— Pomyślałam, że wszyscy pewnie będą głodni na spotkaniu, więc ugotowałam co nieco — tłumaczy.
— Co nieco? — Syriusz otwiera szeroko oczy ze zdumienia. — Armię tym wykarmisz, kobieto!
Molly macha ręką i zaczyna włączać palniki, by podgrzać przygotowane jedzenie. 
— To nie tak dużo przecież — mówi z delikatnym uśmiechem na pyzatej twarzy.
Od śmierci córki nie uśmiecha się już tak jak dawniej; jej oczy na zawsze straciły dawny blask. Syriusz podejrzewa, że utrata dziecka zniszczyła coś w Molly. i tak trudno teraz patrzeć na nią, gdy jest taka przygaszona, szczęśliwa, ale w głębi wyrywająca sobie włosy z głowy w rozpaczy.
Syriusz wzdycha i odwraca krzesło, by móc położyć głowę na parapecie i obserwować wróble, które przysiadły na liniach energetycznych. Ich bure piórka moczy delikatna mżawka. 
W krótkim czasie kuchnia zapełnia się przeróżnymi czarodziejami, a smakowity zapach jedzenia kusi ich do skosztowania potraw Molly, więc siedzą przy stole, zajadając się potrawką z królika i dyskutując o aktualnych wydarzeniach. Syriusz w tym czasie wpatruje się w drzwi, czekając, aż pojawi się w nich osoba, która najbardziej go interesuje. 
— Kingsley! — wykrzykuje, gdy tylko wysoki mężczyzna pojawia się w kuchni. — Jak zdrówko? — pyta z grzeczności, bo jedyne, co go interesuje to Harry. I tylko Harry.
— Jeszcze mnie skurwysyństwo boli, ale się goi — odpowiada tubalnym głosem. — W końcu wyszedłem szybciej, by zająć się tym szambem, nie powinienem narzekać  na ból... sam siebie na to skazałem — śmieje się głośno, ale z posępną nutą. 
— Właśnie — podchwytuje szybko temat Syriusz, gdy tylko nadarza się okazja — znaleźliście już Harry'ego?
— Ani żywego, ani martwego — odpowiada mężczyzna i siada na krześle przy Syriuszu z ciężkim westchnieniem. — Jakby rozpłynął się w powietrzu. Nie on jedyny zresztą...
— Co masz na myśli? — Black odczuwa ulgę, że jego chłopiec nie jest martwy, ale ten rwący niepokój o niego nadal pozostaje. Syriusz uspokoi się dopiero, gdy będzie miał Harry'ego w ramionach.
— Steward Miles.
— Nie znam — odpowiada Łapa i wzrusza ramionami.
— Był strażnikiem w tym wariatkowie...
— Kingsley, masz ochotę na pasztecika? — pyta Molly Weasley, która wyciera ręce w ścierkę. 
— A masz jakieś na ostro?
— Oczywiście! 
— Twojej kuchni nie odmówię. — Molly uśmiecha się uśmiechem nieobejmującym oczu i przynosi trzy paszteciki, Syriusz jednak dziękuje, kręcąc głową. Kobieta narzeka coś na jego niską wagę i wyraża parę uwag o tym, że wygląda jak szkielet czy wieszak. 
— I co z tym Milesem?
— No właśnie nic — mówi i odgryza spory kawałek przysmaku. — Jakby zapadł się pod ziemię. Jutro przesłuchujemy rodzinę, ale zdradzę ci w sekrecie... podejrzewamy, że był śmierciożercą i wtyką Voldemorta w Azkabanie. 
— Myślisz? — zastanawia się Syriusz. — Wiadomo coś o jego koneksjach?
— Zwykły czarodziej. — Kingsley sięga po kolejnego pasztecika. — Nic podejrzanego — dodaje z pełną buzią. Popija sokiem dyniowym i kontynuuje: — Ale właśnie tacy są najgorsi. Niby nic, cicha woda, a nagle bam! i morduje całą rodzinę z zimną krwią. Już ja takich znam.
— Czyli o Harrym cicho? — upewnia się Syriusz.
— Jak tylko coś ruszy, pierwszy o tym będziesz wiedział — zapewnia Kingsley Shacklebolt. — Zresztą gruzowisko przeszukaliśmy całe. I żadne ciało nie należało do młodego Pottera. 
— Wiem — przyznaje Syriusz — ale i tak... 
Słychać śmiechy i chichoty, ale gdy Hermiona i Cho wchodzą do kuchni natychmiast milkną i skruszone kierują się w stronę końca stołu, gdzie siadają w kącie i zaczynają szeptać. 
— A z nich to kiedy zrobiły się takie papużki nierozłączki? 
— Odkąd Cho poprosiła Hermionę o bycie druhną, od wtedy — mówi Ron, który siada ze zgorzkniałą miną i talerzem pełnym przysmaków. Remus podkrada mu rogalika z czekoladą i zjada szybko tak by chłopak nie zauważył. — Wytrzymać się nie da. 
— A z kim się hajta? — pyta Syriusz.
— Z Cedrikiem Diggorym. Pracuje w Ministerstwie, w Departamencie Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami — wyjaśnia Ron z pełnymi ustami.
— Znam jego ojca, porządny czarodziej — wtrąca Kingsley, ale Remus krzywi się.
— Niezbyt lubi wilkołaki — wyjaśnia z nerwowym uśmiechem. — Ale Cedrika uczyłem, naprawdę ma talent do magii. To dobry chłopak.
— Ten Cedrik musi być w porządku, w końcu należy do Zakonu Feniksa, jeśli dobrze kojarzę — mówi Syriusz. Widuje w domu wysokiego chłopaka z ciepłym uśmiechem, który omawia strategie z Granger.
— Pomagał mi i Hermionie z akcją ratowania Harry'ego, która nie wypaliła — wtrąca Ron.
— Bo ty, kochany braciszku, miałeś w tym największy udział, nie? Byłeś głównym mózgiem operacji — mówi Fred, który pojawia się znikąd. Opiera się rękoma na oparciu krzesła Rona i uśmiecha ironicznie. Towarzyszy mu brat z identycznym uśmiechem wymalowanym na piegowatej twarzy. 
Hermiona macha do nich, więc kłaniają się starszym i odchodzą do dziewczyn, krzycząc coś o podwiązkach i zdejmowaniu ich zębami i że oni są chętni. Hermiona rumieni się mocno, a Cho ripostuje, że to zadanie Cedrika. 
— Ach, młodzi — wzdycha Syriusz. — Pamiętam jak to była Lily i Rogacz. Jakby to było wczoraj...
Jakby widział promieniującą szczęściem Evans i szczerzącego się jak głupek Jamesa, gdy siedzieli w dawnej kwaterze i rozmawiali o szczegółach ceremonii.
— Pobierają się w podobnym czasie — zauważa Lunatyk, a widząc zdezorientowane spojrzenia, jakie posyłają mu rozmówcy, dodaje: — I ich dopadła wojna, ale postanowili, że nie stanie na przeszkodzie ich miłości.
— I bardzo dobrze! — wykrzykuje Tonks, która wpada do pokoju jak torpeda. — I bardzo mądrze — dodaje, puszcza do Cho oczko i siada przy Łapie. — Dumbeldore zaraz będzie — informuje konspiracyjnym szeptem. — Spotkanie zaraz powinno się zacząć. 
Faktycznie niedługo po jej słowach do kuchni wchodzi Dumbledore w towarzystwie Szalonookiego i Snape'a. Dyrektor uśmiecha się na powitanie i macha ręką, by zebrani się nie trudzili i nie wstawali, by go powitać. Jednak kilku i tak to robi. W tym Tonks, która o mało co nie przewraca się przez rozwiązane sznurówki.
— Zacznijmy spotkanie — mówi Dumbledore i siada na krześle. — Jak doskonale wiecie, Azkaban upadł. I nie dajcie sobie wmówić, że to był Grindelwald, wszyscy wiemy, że to robota Lorda Voldemorta.
Rozlegają się pomruki pełne nienawiści i pogardy do Czarnego Pana. 
— Dostaliśmy informację, że najprawdopodobniej szpiegiem był niejaki Steward Miles. Jego rodzina zostanie dokładnie przesłuchana przez naszych zaufanych aurorów... Miejmy nadzieję, że czegoś się dowiemy.
— Ale co robimy, Dumbledore?! — krzyczy ktoś.
— Właśnie! Nie możemy tak siedzieć z założonymi rękami!
— Trzeba działać!
— Zapewniam, że nie siedzimy z założonymi rękami, badamy dokładnie sytuację — Kingsley próbuje ostudzić emocje.
— Musimy znaleźć tych, co uciekli. I zamknąć na dobre.
— Zabić i po sprawie! Takie ścierwo nie ma prawa żyć!
— Dokładnie! — Pomruki przyznają wypowiadającej się osobie rację.
— Spokojnie, spokojnie. — Dumbledore stara się zapanować nad rozszalałymi czarodziejami, których zaczynają ponosić emocje. — Skupmy się, moi drodzy. Musimy ustalić, co dalej. Shacklebolt, jak wygląda sytuacja w Ministerstwie Magii?
Kingsley odchrząkuje i prostuje plecy zanim zacznie mówić. Syriusz unosi na niego wzrok, chcąc dowiedzieć się więcej szczegółów.
— Gdy aurorzy przybyli na miejsce, to mogli już tylko oglądać zgliszcza — mówi grobowym tonem, a wokoło zapada cisza. Wszyscy zebrani czarodzieje uspokajają się, by wysłuchać raportu aurora. — Ogień już dogasał, a wszędzie zalegał popiół i gruzy mokre od krwi. Nie było kogo ratować, strażnicy zostali zamordowani, zarżnięci jak świnie, w najbrutalniejszy i najobrzydliwszy sposób. — Przełyka ślinę i przerywa na chwilę, by się uspokoić. Syriusz w tym czasie desperacko modli się do Merlina, by Harry'ego tam nie było i choć wie, że jego chrześniaka nie znaleziono, sam Kingsley to potwierdził przed chwilą, to okropna niepewność zostaje, zjadając ostatki zdrowego rozsądku.
— Nie znaleźliśmy nikogo żywego — kontynuuje. — Nikogo. Jednak sporo ciał brakuje... Jednym z nich jest strażnik, Steward Miles, prawdopodobnie szpieg Voldemorta, również liczni więźniowie, śmerciożercy oczywiście — robi krótką pauzę. —  I Harry Potter. 
— Nie znaleźliście żadnego śladu? — pyta Hermiona, marszcząc brwi. — To nie ma sensu. Gdzie miałby zniknąć? Nie jest animagiem jak inni, a ja widziałam, w jakim stanie był. Nie uciekłby o własnych siłach — podkreśla. 
— Prawdopodobne został zamordowany — stwierdza Albus Dumbledore. Zaciska palce na krawędzi stołu tak mocno, że aż bieleją mu knykcie, a rysy twarzy nigdy nie wydawały się tak stare. Wygląda jak człowiek przytłoczony przez złe decyzje, które pochopnie podjął.
— Dyrektorze! — krzyczy oburzona dziewczyna. — Nie możemy zakładać najczarniejszych scenariuszy, przecież...! 
— To mało prawdopodobne, by Lord Voldemort darował mu życie — ucina starzec. — Udowodnił już jak brutalny jest i że przed niczym się nie cofnie. Doskonale rozumie jak funkcjonuje czarodziejskie społeczeństwo i wie gdzie dokładnie ma uderzyć. Dlatego tuż przed ucieczką z Azkabanu uwolnił Grindelwalda... i nikt nie wie, gdzie ten się teraz podziewa — wyjawia dyrektor Hogwartu  z pochmurną miną. 
— Niech zgadnę... pewnie media już rąbią, że to on? Że to Grindelwald zburzył Azkaban? I pozabijał tych ludzi? 
— Pewnie na dniach ukaże się kolejny artykuł z krzykliwym nagłówkiem — wzdycha Artur Weasley. 
— A napisze go nie kto inny jak kochana Rita — sarka Hermiona z rękami założonymi na piersi. Fred trąca ją ramieniem, by poprawić humor. 
— Jest jeszcze jeden ważny element — mówi wreszcie Kingsley. Jakby trochę się wahał, w jaki sposób powinien przekazać wieści, ostatecznie marszczy brwi i mówi krótko: — Dementorzy zniknęli.
— A-ale jak to?!
— Żartujesz?!
— Co masz na myśli?
— Dementorzy zniknęli?
— Ale zniknęli na zawsze? Nie ma ich?
— Spokój! — grzmi Dumbledore. — Kontynuuj, proszę — zwraca się do Kingsleya, który sztywno kiwa głową.
— To trudna sytuacja i nie mamy wytłumaczenia. Po prostu ich nie ma. Ani śladu.
— Odeszli? — pyta Hermiona. — Bo przecież nie mogli zginąć, tych stworów nie da się zabić, żadna ksią... — przerywa w pół słowa. — Cholera — mówi blednąc, a jej wzrok wędruje w stronę Rona. Dumbledore marszczy brwi  i przeczesuje srebrną brodę.
— Dlatego ciągle badamy tę sprawę — dodaje Kingsley. — Dowiemy się, o co chodzi.
— Myślicie, że coś z nimi planuje? — mówi zmartwiona Molly. — Stworzy armię?
— Z pewnością to niepokojący sygnał — stwierdza Dumbledore, a jego ponure oblicze chmurzy się jeszcze bardziej. — Nie możemy tego zlekceważyć. 
— Nie możemy. — Ron kiwa głową, przytakując. 
— Muszę coś sprawdzić. Teraz. Zaraz — mówi Hermiona i wychodzi pośpiesznie z pomieszczenia, skubiąc zębami kciuka. Syriusz odprowadza ją wzrokiem.
— Musimy obserwować Rycerzy Walpurgii, każdy ich krok będzie teraz istotny — mówi Dumbledore. — Nie możemy walczyć z wiatrakami, musimy wyciągnąć Voldemorta z ukrycia. 
— Otwarta walka jest najsprawiedliwsza — grzmi Szalonooki. 
— Ale jak to zrobimy? — pyta Hestia.
— Pomyślę nad tym — obiecuje Dumbledore. — Muszę też jeszcze porozmawiać z Augustą... Ron, znajdziesz dla mnie chwilkę po spotkaniu? — Młody Weasley przytakuje. 
— A co z Harrym? — pyta Syriusz.
— Szukamy — zapewnia Kingsley, ale zanim zdąży powiedzieć coś więcej, Syriusz mu przerywa.
— I co? Tylko tyle? Żadnych konkretów?! Tylko pieprzone "szukamy"?! — Wstaje z krzesła i staje twarzą w twarz z Dumbledorem.  — Znowu nie zrobisz nic i będzie cholerne "ups, nie przewidziałem, że przeze mnie piętnastolatek trafi do pieprzonego Azkabanu"?!
— Uspokój się, Black — warczy Snape. — Potter nie jest priorytetem.
— Słyszeliście go?! — Łapa odwraca się do zebranych i zadaje im to pytanie. Dłonie zaciska w pięści i po chwili jest przy Severusie. — Posłuchaj mnie uważnie, Smarkerusie. Nie będziesz decydował, czy Harry jest priorytetem czy nie, bo, cholera, jest! — krzyczy z twarzą wykrzywioną wściekłością przy obojętnej twarzy Snape'a. Kropelki śliny padają na ziemistą cerę, gdy chwyta go za kołnierz szaty.
Mistrz Eliksirów odpycha mężczyznę z siłą i wyciera rękawem usta. Jego czarne oczy ciskają błyskawice, ale od warknięcia riposty powstrzymuje go ból w lewej ręce. Chwyta się za nią i robi krok do tyłu. Wymienia z dyrektorem porozumiewawcze spojrzenia i wychodzi, łopocząc peleryną.
— Nie zwiewaj jak tchórz! — wrzeszczy za nim Black.
— Syriuszu, uspokój się. — Molly próbuje położyć rękę na jego ramieniu, ale ten ją odtrąca. 
— Jesteście pierdolonymi egoistami — mówi do wszystkich, wskazując palcem Dumbledore'a. — Sam znajdę Harry'ego — mówi i wychodzi szybkim krokiem.
— Łapo! — krzyczy  za nim Remus. — Przekonam go, że to zły pomysł — mówi z przepraszającym uśmiechem i wybiega za przyjacielem.
— Czekaj! — Łapie Syriusza za ramię tuż przed frontowymi drzwiami. — Co ty sobie wyobrażasz? Do reszty zgłupiałeś?
— Nie będę siedzieć z założonymi rękoma, Remusie — odwarkuje, zakładając mugolską kurtkę.  — Znajdę go.
— Ale...
— Idziesz ze mną czy zostajesz? — pyta z zimnym wzrokiem.
— Syriuszu — mówi błagalnym tonem. — Proszę...
— Idziesz. Czy. Zostajesz — cedzi przez zęby.
— Idę — wzdycha. — Nie zostawię cię samego przecież — poddaje się. — Ale wiedz, że to najbardziej idiotyczna rzecz, jaką możemy zrobić.
— Może i tak. — Wzrusza ramionami. — Ale za to jedyna słuszna — dodaje z szelmowskim uśmiechem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz