Krew spływa strumieniami po kamiennych ścianach; są nią całe pokryte. Nie jest to stara, zaschnięta krew, ale świeża, gorąca i szkarłatna. Nie jest to też pojedynczy strumień; stróżka płynąca powoli i skapująca kroplami na posadzkę. Nie, to istna powódź mdłej krwi rozsiewającej woń rozkładu i żelaza; ocean czerwieni, litry posoki. Po ścianach spływa na podłogę, zbiera się w kałużach i rozlewa po całym pomieszczeniu.
Bezwładne ciało Ginny położone u stóp posągu Salazara topi się we krwi bazyliszka; ogniste włosy dziewczyny stapiają się z tą krwią kolorystycznie. Blade usta są półotwarte — błagają o tlen.
W tej istnej maskaradzie prym wiedzie Harry, klęczący bez sił, opierający cały ciężar ciała na mieczu Gryffindora. Białe sznurówki adidasów są czerwone, srebrna klinga oręża też jest czerwona, koszula Harry'ego nasiąkła czerwienią, wreszcie czerwień wypływa z rany na ramieniu, gdzie w ciele jeszcze tkwi wbity ząb bazyliszka.
Woń wilgoci sprawia, że Harry nie może skupić myśli — czuje tylko krew, żelazo, grzyb, pot i słone łzy, które przełyka ściśniętym gardłem. Nie zdołał ocalić Ginny, a teraz zginą tutaj oboje – zapomnieni w ciemności – zabici przez Toma, który aktualnie przypatruje się Harry'emu z niewyjaśnianą ciekawością. Odgarnia ciemne włosy chłopca i rysuje kształt blizny na czole chłopca czubkiem palca, rozmazując krew. Robi to wszystko z zagadkową miną człowieka podziwiającego jedyny w swoim rodzaju eksponat w muzeum.
— Zawrzyjmy umowę, mój mały czarodzieju — mówi niemal z czułością. Szept brzmi miękko i jakby delikatnie. Harry podnosi wzrok i wpatruje się w przystojną postać Toma: miękkie włosy i pełne usta. Dalej ciężko mu uwierzyć, że ten przyjaźnie wyglądający chłopak to młody Voldemort. To się po prostu nie zgadza, nie pasuje. — Oszczędzę ciebie, nawet twoją małą przyjaciółkę, a w zamian — przybliża się i szepcze wprost do ucha Harry'ego — ty dasz mi odrobinę swojej krwi.
Harry nic nie mówi, kalkuje w głowie to, co usłyszał, chociaż już wie, co odpowie. Nic nie jest ważniejsze od życia przyjaciół.
Zdziwił się, gdy na korytarzu zobaczył bladą Ginny z wielkimi cieniami pod oczami, kiedy stwierdziła po prostu, że Tom czeka w komnacie i zaprowadziła go przez przejście w łazience do kryjówki potwora Salazara... Który teraz leży w strzępach na podłodze, po tym jak Tom sprawił, że wybuchł, bryzgając krwią i wnętrznościami. Harry nie widzi sensu, dlaczego Tom miałby tak dewastować truchło potwora, w końcu już i tak był martwy.
— Odrobina twojej krwi, a ona — Tom wskazuje na coraz bledszą Ginny, której klatka piersiowa unosi się w coraz większych odstępach — przeżyje.
Harry więcej nie myśli, po prostu kiwa głową. Starszy chłopak wyjmuje z kieszeni szaty szklaną fiolkę i wyciąga, powoli i boleśnie, kieł z ramienia Harry'ego, by zebrać świeżą, wypływającą krew.
— A jad? — Harry nagle przypomina sobie o truciźnie krążącej w jego żyłach. Po co Voldemortowi zatruta krew?
— Tylko wzmocni efekt.
Maleńka fiolka jest w połowie pełna, gdy Tom wreszcie ją zabiera i z niemałą satysfakcją przygląda się cieczy błyszczącej szkarłatem w mdłym świetle.
Potem jest głucha ciemność i smak wymiocin w ustach, a gdy Harry wreszcie się budzi, truchło bazyliszka śmierdzi jeszcze bardziej. Tom pakuje do skórzanej torby zęby i uważnie rozgląda się, czy jakichś nie przegapił.
Harry próbuje coś powiedzieć, ale z jego suchego gardła wydobywa się jedynie skrzek. Sprawia to jednak, że Voldemort spogląda w jego stronę, a czerwone teraz oczy rozbłyskują kpiną. Wygląda inaczej: cera przybrała teraz woskową barwę, włosy są ciemniejsze, kości policzkowe bardziej wydatne, a policzki zapadnięte. Oszałamia władzą i potęgą, gdy podchodzi do Harry'ego i mówi:
— Jesteś zdrowy. Ptak był martwy, więc musiałem skorzystać z innego sposobu, więc wybacz ten nieprzyjemny posmak w ustach — mówi z krzywym uśmiechem, po czym się prostuje.
— Ginny! — charczy jeszcze Harry, widząc, że Tom chce odejść. — Gdzie ona jest?
— O, tam. — Wskazuje na martwe ciało dziewczyny.
Harry wstaje ostatkiem sił i biegnie w stronę Voldemorta. To nieprawda! Ginny nie mogła...!
— Mówiłeś, że ją ocalisz! — krzyczy z wyrzutem i rzuca się w stronę Toma. Ten powstrzymuje go z łatwością i chwyta oba policzki chłopca w lodowato zimne dłonie.
— Kłamałem. — Szept owiewa suche wargi Harry'ego, powodując u niego dreszcz.
— A-a-ale...
— I pamiętaj, mój mały, dzielny czarodzieju... nikt nie może wiedzieć, co tu się dokładnie wydarzyło. Nikt się nie dowie, prawda? Bo twoje wspomnienia — stuka różdżką w głowę Harry'ego — będą fałszywe.
~*~
— A więc podsumujmy, Harry, mój chłopcze. Twierdzisz, że panna Weasley została opętana przez samego Lorda Voldemorta i to on za jej pomocą atakował uczniów. Źródłem jego mocny był dziennik, który ty zniszczyłeś. — Dumbledore unosi zniszczony zeszyt z dziurą po jadzie bazyliszka. Poczerniałą skórę przy brzegach otworu pokrywa jeszcze zielony śluz jadu. — Zniszczenie dziennika spowodowało zniknięcie ducha Toma Riddle. Mamy dwie ofiary śmiertelne: pannę Weasley i bazyliszka.
Harry siedzi cicho, nie mając odwagi spojrzeć w oczy dyrektorowi i powiedzieć o martwym feniksie. Zamiast tego przygląda się portretom i zagadkowym urządzeniom połyskującym metalicznym blaskiem. Metronom cicho wystukuje wolny rytm, ciężkie wahadło ociężale opada, powodując charakterystyczny dźwięk.
— Pozostaje nam zasadnicze pytanie — jak to wszystko się zaczęło? — Spojrzenie niebieskich oczu unieruchamia Harry'ego i zmusza do odpowiedzi, to tak jakby usta same się otwierały, formułowały dźwięki, a z nich słowa.
— No więc... w łazience, tej porzuconej, gdzie przebywa Jęcząca Marta, znalazłem wyrzucony dziennik i postanowiłem, że sprawdzę, co to jest i dlaczego ktoś chciał to wyrzucić...
Harry opowiada całą historię ze wszystkimi szczegółami, jakie pamięta. Przypomina sobie biedną, małą Ginny wyglądającą jak wrak człowieka z bladą, niezdrową cerą i cieniami pod oczami. Nie wie, kiedy zaczyna płakać, ale gdy dociera do śmierci siostry Rona, gardło jest ściśnięte i boli, a oczy pieką suchością po zbyt wielu łzach.
— I wtedy jakimś cudem miecz Gryffindora pojawił się w mojej dłoni, zabiłem bazyliszka, co naprawdę zdenerwowało Voldemorta, bo dosłownie wysadził zwłoki... chyba z czystej, szaleńczej wściekłości. – Dumbledore wygląda, jakby ta informacja była niezwykle istotna, gdy przekręca głowę i gładzi ręką srebrną brodę. – Zęby rozsypały się po całej posadzce i, w sumie nie wiem dlaczego, chwyciłem jeden ząb i wbiłem z całej siły w dziennik, tak jakby instynktownie. Całe ciało Voldemorta zaczęło się rozsypywać, jakby zjadało, wyżerało je światło niczym kwas. — Harry przerywa na chwilę, nie podoba mu się ten fragment opowieści. — Potem chyba tracę przytomność, bo następne, co pamiętam to pan, panie profesorze. Zupełnie nie wiem jak się stamtąd wydostałem.
Dyrektor Hogwartu marszczy srebrne brwi i spogląda na pustą żerdź Faweksa – jest to spojrzenie zmęczonego człowieka, który marzy o odpoczynku, ale nie pozwala mu na to poczucie obowiązku naprawienia błędów przeszłości.
— Wiem, że to może być dla ciebie trudne — Dumbledore nie spogląda w oczy Harry'emu, za co ten czuje się wdzięczny — ale musimy zejść na dół. Musisz pokazać mi przejście i je otworzyć. Jestem pewny, że państwo Weasley chcieliby pochować córkę należycie.
Zimno odbiera czucie w palcach, a Harry nagle robi się nerwowy, sam za bardzo nie wiedząc, dlaczego. Przecież widział już ciało... tak? Musi sprowadzić Ginny z powrotem. Nie był w stanie jej uratować, nie był w stanie ocalić ukochanej siostry najlepszego przyjaciela, dlatego powinien, powinien zrobić chociaż tyle — przyprowadzić jej ciało. Ale na samą myśl o tym, obejmuje go lodowaty strach. Może po zobaczeniu ciała Dumbledore pomyśli, że to jego wina, może... może to jest jego wina?
Uścisk w piersi tylko się zwiększa, strach eliminuje umiejętność oddychania. Harry zaciska pięści, źle obcięte paznokcie o nierównej strukturze podrażniają skórę dłoni.
Podczas drogi do Komnaty Tajemnic w piersi Harry'ego budzi się potwór, który rani wnętrzności ostrymi pazurami i kolczastym językiem pokrytym jadem. Chłopiec ma niejasne przeczucie, że tam na dole coś jest nie tak. Harry unika patrzenia na dyrektora, bojąc się, że... w sumie sam nie wie, dlaczego.
Tam na dole nie ma ciała Ginny. Jest szkielet z pojedynczymi włosami przyczepionymi na czaszce. Żuchwa jest otwarta, jakby umierając, krzyczała w agonii, ale... Harry tego nie pamięta. Co jest nie tak?
Dumbledore wygląda jakby wszystkie puzzle układanki wskoczyły na swoje miejsca, Harry jest skołowany i chce krzyczeć z frustracji. Dlaczego?! Co się stało?
Kamienne ściany nie są pokryte krwią bazyliszka jak to pamięta Harry. Jedynym dowodem na to, że to się naprawdę wydarzyło, że nie było przywidzeniem jest wygląd Harry'ego, który oszołomiony stoi pośrodku pustej komnaty, cały klejący się od krwi.
— Panie profesorze...? — Cichy i skrzekliwy głos wychodzi z gardła chłopca. Pełen niepewności i strachu.
— Wygląda na to, mój chłopcze, że Voldemort zmienił ci wspomnienia. I najprawdopodobniej ma się dobrze. Obawiam się, że nie dowiemy się prawdy, dopóki on sam jej nam nie wyjawi.
Potem Harry musi zmierzyć się jeszcze z rozczarowaniem Rona, rozpaczą państwa Weasley, brakiem uśmiechów na twarzach Freda i George'a i smutkiem Hermiony.
Pogrzeb jest ponury, Harry stoi na nim na uboczu, nie będąc w stanie płakać i czując winę, że nie zdążył jej uratować. Wakacje z kolei spędza samotnie na Privet Drive, wpatrując się w cudowne gwiazdy i marząc o wolności od smutku.
~*~
Wisielcze drzewa, a na ich cienkich gałęziach wiszą dorodne, bordowe wiśnie. Słońce w tym roku nie ma zamiaru skrywać się za chmurami, by dać odpocząć od żaru pracującym rolnikom, sadystycznie praży i tak już spieczoną skórę na plecach.
Drobna ścieżka na pustkowiu, wokół tylko złociste pola, na których cicho szumi dojrzewające zboże. W oddali na horyzoncie maluje się las. Tą kamienną ścieżką żwawo zmierza Tom Marvolo Riddle ubrany w czarną pelerynę pomimo upału. U jego stóp pełznie Nagini, która z ciekawością smakuje rześkie, wiejskie powietrze językiem. Łuski mienią się szmaragdową zielenią w promieniach ciekawskiego słońca, które wygląda zza koron wiśniowych drzew.
— Więc jakie mamy plany? Zjemy tłuste szczury, a potem będziemy wygrzewać się w słońcu? A może tak rajd, co ty na to, Tom?
— Preferuję kurczaka.
— Co powiesz na kompromis? Ja dostanę dwa szczury, a ty kurczaka. Ale jednego, bo jeszcze przytyjesz, nie masz metabolizmu węży.
— Za bardzo cię rozpieszczam, głupi wężu. — Voldemort wpatruje się w horyzont, w drzewa lasu, który z każdym krokiem mężczyzny przybliża się. Nagini nic nie odpowiada na tę uwagę, bojąc się rozzłościć towarzysza podróży. Ale po paru minutach jej gadatliwe usposobienie nie wytrzymuje i pada pytanie:
— Dlaczego nie zabiłeś chłopaka?
— To niepotrzebne.
— Tooom! – Protest zostaje uciszony przez mrożące krew w żyłach spojrzenie czerwonych oczu. Tom wpatruje się w błękitne niebo i wzdycha, zanim odpowiada:
— Przerobię cię na buty kiedyś, zobaczysz.
— Już to widzę, ja mam immunitet, ot co.
— Zawsze mogę przenieść horkruksa. I informuję cię, jakbyś zapomniała, moja droga, że horkruksów niedługo nie będzie. Są wadliwe. To upokarzające błąkać się przez całą dekadę, nie mając ciała, nie będąc w stanie funkcjonować jak człowiek. Musi być inny sposób na nieśmiertelność. Idealny i bez skaz. Jeśli taki nie istnieje, to sam go stworzę.
— Jednak miałam rację, że stary Tom z pełną duszą był mądrzejszy.
— Taak... — Voldemort przygląda się swojej dłoni z pierścieniem. — Odkąd scaliłem duszę z dziennika z innymi cząstkami, czuję się zdecydowanie lepiej. Moje myśli są klarowne i dokładnie wiem, jakie błędy popełniła cząstka mojej duszy pod koniec życia. To nie może się nigdy powtórzyć. — Zaciska dłoń w pięść.
— To kiedy podbijamy świat?
— Najpierw muszę uporać się z horkruksami, potem pozyskać nieśmiertelność, wreszcie doprowadzić śmierciożerców do porządku, przygotować plan i dopiero potem...
— A gdzie miejsce na zabicie Harry'ego Pottera? To stały repertuar. — Nagini uderza ogonem, wzbijając w powietrze kurz.
— Ach, mój mały, dzielny czarodziej... Biedna sierota, niezrozumiana, ale pełna potencjału... Na razie mi nie przeszkadza, jeśli za bardzo będzie się wychylał, to go uciszę. — Tom wzdycha cicho i strzepuje niewidzialny pyłek z czarnej szaty.
— To teraz do dworu? Umieram z głodu.
Wąż z entuzjazmem przyspiesza, a Tom spogląda z zastanowieniem na błękitne niebo.
— Ciekawe czy ten głupiec Dumbledore już się zorientował... — Gładzi ręką diadem wysadzany szafirami w swojej torbie i rusza za Nagini z niebezpiecznym błyskiem w oku.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Voldemort odzyskał horkruksy i je ponownie scalił, przez co odzyskał jasność umysłu, ciekawe jak Ron to przeżyje, czy odsunie się od Harrego...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia