18. Tylko wariaci są coś warci




Słowik wyśpiewuje kolejne nuty słodkiego trelu, gdy Harry budzi się leżąc na wznak na trawie. Otwiera oczy i spogląda na niebo upstrzone gwiazdami. Miliony drobnych punkcików układających się w przeróżne konstelacje  — dla Harry'ego to uosobienie wolności, a z wolnością również  dzikiego, nienaruszonego piękna.

Obserwując niebo, Harry zapomina o tym, co wydarzyło się przed chwilą; jego myśli zajmują błyszczące gwiazdki, jakby ktoś obsypał nieboskłon brokatem. Oczy zachodzą mgłą, gdy zbierają się w nich łzy. Harry pośpiesznie wyciera je  rękawem koszuli, pociąga nosem i stara się uspokoić myśli, by wrócić do oglądania gwiazd.

— I jak się podoba?

Harry szybko się podnosi, gdy tylko słyszy głos Toma. Siada po turecku, nerwowo zaciskając palce.

Voldemort wygląda tak jak zwykle — wysoki w ciemnym stroju z diabelskim błyskiem w oku. Harry przełyka ślinę i odwraca wzrok, gdy przyłapuje się na wpatrywaniu w twarz Toma.

— Dlaczego słowik śpiewa w nocy?

— By podkreślić, że to nie rzeczywistość. W realnym świecie wszystko wyglądałoby inaczej. I wygląda — podkreśla Voldemort, nachylając się w stronę Harry'ego.

— Czyli w prawdziwym świecie nie byłbyś taki miły?

— W prawdziwym świecie dawno byłbyś martwy.

— Nie możesz mnie zabić tak teraz? Jak to zrobiłeś z Dursleyami?

Tom milczy. Jedynie uśmiecha się zdawkowo i odsuwa od chłopaka.

— Nie powiedziałeś, czy podoba ci się moje niebo, stworzyłem je specjalnie dla ciebie.

— Cały ten świat stworzyłeś specjalnie dla mnie — mruczy Harry.

— Odpowiedz grzecznie na pytanie. — Tom mrozi go wzrokiem.

— Zachowujesz się jak rozkapryszony dzieciak, wiesz?

Voldemort postanawia, że na to nie odpowie, jednak w jego oczach widnieje chęć rywalizacji  i wygrania kłótni za wszelką cenę.

— Naprawdę jesteś dzieckiem. Małą, słodką bubą, która potrzebuje dużo miłości. Przytulić cię?

— Zamknij się! — Krzyk Toma jest pełen frustracji i niezadowolenia.

— Czuły punkt? — śmieje się Harry, czerpiąc z tej dziwnej i niespotykanej rozmowy dziką satysfakcję.

— Porozmawiajmy o dementorach — zmienia temat Tom. Odgarnia włosy lecące do oczu i siada z wyprostowanymi plecami. — Dowiedziałeś się czegoś nowego?

— Ty naprawdę myślisz, że mam ochotę patrzeć na te stwory więcej niż to konieczne? — Na samo wspomnienie zakapturzonych postaci Harry'ego oblewa zimny pot. — Nie chcę o tym pamiętać. Tak w ogóle, wymazać z pamięci.

— To nie rozmawiajmy o niczym. Obserwuj swoje niebo — odpowiada zimno Voldemort. Harry chce zwrócić uwagę, że brzmi jak obrażona księżniczka, ale za samą myśl Tom posyła mu tak mordercze spojrzenie, że Harry postanawia, że nie chce ryzykować powrotu do rzeczywistości, do Azkabanu. Dlatego trzyma język za zębami, choć przychodzi mu to z niemałym trudem.

Niebo skrzy się jak diadem królowej i Harry naprawdę potrafiłby się nim zachwycać, gdyby rozmowa z Tomem go tak nie wzburzyła. Jak on śmiał kazać mu szukać coś na temat dementorów, skoro wiedział, jak straszny wpływ mają oni na Harry'ego i jak straszne rzeczy każą mu robić.

— Wydaje mi się, że w realnym świecie coś się stało — mówi. — Coś diabelnie ważnego.

— Co takiego? — pyta Tom znużonym głosem.

— Właśnie problem w tym, że nie pamiętam! To takie frustrujące! — Głowa Harry'ego pulsuje bólem, gdy ten tylko o tym pomyśli. O tym zdarzeniu. Wie, że było i wie, że z pewnością było ważne, ale nie zna najmniejszego szczegółu.  — Może ty pamiętasz? — pyta z nadzieją, odwracając się w stronę Toma, który z obojętną miną ogląda swoje paznokcie.

— Ja? — pyta sztucznym tonem. — Nonsens — dodaje, nawet nie próbując ukryć mimiki twarzy, która mówi, że pamięta doskonale.

— Czyli mi nie powiesz? — Harry już dawno się nauczył, że jeżeli Tom nie chce niczego zdradzić, to tego nie zrobi, jednak taktyk, by kogoś przekonać jest wiele i Harry ma zamiar wypróbować je wszystkie.

— Nie.

— Ale Tom!

Tom odpowiada mu milczeniem,  nie zaszczycając nawet krótkim spojrzeniem.

— Tomuś — przymila się Harry, wiedząc jak bardzo irytuje Voldemorta zdrabnianie jego imienia. Bo zirytowany Tom, to gadatliwy Tom, czyli większa szansa, że Harry'emu uda się coś wskórać — Tomuniu... Hm? To co? Pomożesz? Ładnie proszę.

Jedyną reakcją, jaką otrzymuje Potter, jest drgająca brew Voldemorta — oznaka, że tylko siła woli powstrzymuje go, by nie rzucił się na Harry'ego w celu poćwiartowania na drobne części, które potem schowałby w słoiku z formaliną, podświetlił fioletowym światłem i postawił na honorowym miejscu w salonie przy kominku.

— Nie chcesz, to nie mów. — Poddaje się i postanawia, że spróbuje sam sobie przypomnieć, bez niczyjej pomocy.

Przymyka powieki i stara się wyrównać oddech, robiąc głębokie wdechy. Delikatnie wypuszcza powietrze przez usta i jednocześnie próbuje wymazać z głowy wszystkie zbędne myśli, skupiając się na tej cienkiej niteczce prowadzącej do zdarzeń, o których zapomniał.

— Skup się — mówi cicho, ale pewnie  bez cienia wahania w głosie. — Skup, Potter.

Voldemort na początku go ignoruje. W pewnym momencie jednak zaczyna się przyglądać chłopakowi: na wychudzoną twarz z cieniami pod oczami, lekki rumieniec na twarzy, półotwarte, delikatnie różowe usta. Na chwilę zatrzymuje wzrok na tych ustach, stwierdzając, że pięknie wyglądałyby pokryte krwią — z pojedynczą stróżką spływającą z kącika albo z krwią wycharczaną z przebitego płuca, która umazałaby czerwienią całą twarz. Tak, wtedy te usta wyglądałyby jeszcze lepiej niż teraz.

— Nie chcesz tego pamiętać — mówi Tom.

— Chcę — upiera się Harry. — To moja pamięć i moje wspomnienia. Mam prawo to pamiętać. — Otwiera oczy i wbija twardy, oskarżający wzrok w Voldemorta. — Mam prawo pamiętać o tym jak próbowałem uciec i rzuciłem się na strażnika, Tom. Zaraz... Co?!

Traci jakiekolwiek siły, jakie utrzymywały jego ciało w pionie i pada na łaskoczącą trawę, chwytając w pięści całe pęki rośliny.Oddech, które tak kontrolował, staje się płytki  i urywany, gdy Harry za wszelką cenę stara się uspokoić to dziwne uczucie oplatające serce jak ciernie.

— Co...? — powtarza, próbując ułożyć sobie to wszystko w głowie. — Nie rozumiem, dlaczego to zrobiłem? — pyta i unosi głowę, spoglądając na Toma zaczerwienionymi oczami świecącymi od łez, które to już spływają ciurkiem po policzkach.

— Mówiłem, że nie chcesz pamiętać. — Voldemort wzdycha ciężko na  widok zapłakanego Harry'ego. Przysuwa się bliżej chłopaka, co ten odbiera z pozwolenie, więc z impetem rzuca się w ramiona, chowając zapłakaną twarz w zagłębienie między szyją a ramieniem Toma.

— Ja... n-nie c-chciałem — czka, dławiąc się łzami. Bierze chrapliwy haust powietrza, by się uspokoić, ale gdy tylko pomyśli o konsekwencjach swojego głupiego czynu, ponownie zalewa się łzami, a powietrze zatrzymuje się gdzieś w płucach, nie pozwalając poprawnie oddychać. Klatka piersiowa unosi się w nierównym tempie, a palce śliskie od wycierania łez zaciskają się na ciemnym materiale szaty Voldemorta.

— Tak, tak. — Tom wsuwa długie, blade palce w czuprynę chłopaka i zaczyna gładzić go po głowie uspokajająco.

— C-c-co teraz będzie...? — pyta Harry z zasmarkanym nosem przy szyi czarodzieja, wdychając ciężki zapach ziół i wina.

— Kara.

— K-kara? Jaka kara? — pyta przerażonym głosem Harry. Odsuwa się i spogląda na spokojną twarz Toma zza zamglonych oczu.

— Prawie udusiłeś tego człowieka, mój mały czarodzieju. — Voldemort uśmiecha się uśmiechem pełnym rozczulenie, gdy podnosi dłoń i gładzi nią zaczerwieniony policzek Harry'ego, który pociąga głośno nosem. — Chociaż jeśli mam być zupełnie szczery, to żałuję, że tego nie zrobiłeś.

— Dlaczego?

— Bo to byłaby twoja pierwsza prawdziwa ofiara. — Zimne palce z zaskakującą czułością gładzą policzek Harry'ego, który ma ochotę tylko przymknąć oczy i zacząć mruczeć jak kot wygrzewający swoje futerko na słońcu.

—  A co z moją prośbą? — Voldemort unosi pytająco brwi. — Tą o zostanie tu na zawsze — wyjaśnia Harry.

— Tak bardzo chcesz umrzeć? — dopytuje Tom z mroczną nutą, wyrażając wolę, że on bardzo chętnie, ale to byłoby zupełne marnotrawstwo.

— Coraz bardziej chcę odpowiedzieć, że tak — przyznaje szczerze. Nie wie jak zareagować, gdy Voldemort zaczyna wycierać łzy kciukami, zbierając ciepłe krople na palce, by po chwili wytrzeć je w szatę.

— Jeszcze nie teraz, mój mały czarodzieju. — Cichy szept rozbrzmiewa mocno w fałszywym świecie pogrążonym  w martwej ciszy.

— To kiedy? — pyta Harry, który teraz nie potrafi myśleć o przyszłości. Jego powieki są ciężkie, a on sam chce zasnąć, nawet jeśli miałby to być sen wieczny.

— Kiedy wszystkie róże uschną. I umrą.

~*~

Harry budzi się gwałtownie z nagłym przypływem energii, która niczym elektryczność buzuje w żyłach, powodując dziwne mrowienie w palcach. Harry zaciska dłoń w pięć i ją prostuje, próbując pozbyć się uporczywego bólu, bo wszystko go boli, jakby spał do góry nogami. Podciąga nogi pod brodę i opiera ją na kolanach, czując jak kości podbródka ocierają się z tymi kolan, tworząc przyjemny dyskomfort.

Dopiero po paru chwilach zauważa, że jego cela się zmieniła. To nie to pomieszczenie, w którym zasnął. Tu Harry jest wręcz otoczony kratami, a nogi i ręce przypięte są długimi łańcuchami do dwóch ścian. Bo ściany są dwie. Tam, gdzie powinny być dwie kolejne, znajdują się wysokie kraty, przez które Harry jest w stanie zobaczyć kolejne kraty do innych cel. Do cel z innymi więźniami, którzy siedzą skuleni.

Harry podnosi się z wąskiego łóżka i stawia bose stopy na zimnej posadzce z kamienia. Łańcuchy brzęczą z każdym jednym ruchem, jaki robi.

— Obudziłeś się? — dochodzi go kobiecy głos. Harry obraca się w stronę, z której go słychać, krzywiąc się na nieznośny dźwięk łańcuchów.

W celi obok w istocie znajduje się kobieta. Siedzi pod ścianą z podkulonymi nogami, ale gdy zauważa, że Harry się na nią patrzy, prostuje nogi i odsuwa się od muru. Najpierw na chwilę kładzie się na boku, a jej brudne i splątane, ale gęste i długie loki układają się w mozaikę z kurzu i włosów.  Obraca się na brzuch i na czworaka podchodzi do kraty dzielącej ich cele.

Dopiero teraz Harry może dostrzec jej twarz, która jest jak kości obleczone zabrudzoną porcelaną — blada, wychudzona i niezdrowa, ale nadal przerażająco piękna w swej okropności. Duże, zapadnięte oczy z ciężkimi powiekami oraz pełne, kobiece usta aktualnie rozciągnięte w leniwym uśmiechu.

— A więc kim jesteś i co zrobiłeś? — pyta głosem pijaka.

— Nic — odpowiada Harry i siada na przeciwko niej. Tak bardzo łaknie kontaktu z drugim człowiekiem, że nie przejmuje się za bardzo tym, kim może być ta kobieta, po prostu chce z kimkolwiek porozmawiać.

— Jesteś nic?

— Nie! — prostuje szybko Harry machając ręką. Zauważa, że kobieta nie jest skuta aż tyloma łańcuchami co on — jeden, długi i zardzewiały, przyczepiony jest do kostki jej lewej nogi. — Jestem człowiekiem.

— A pewnyś?

— Dlaczego pytasz? — Harry przechyla głowę.

— Niektórzy nawet o tym zapomnieli — mówi konspiracyjnym szeptem jego rozmówczyni. Harry przełyka ślinę, bo po raz kolejny brutalnie się mu uświadamia jak okropnym miejscem jest Azkaban.

— A ty kim jesteś? — pyta, chcąc przedłużyć rozmowę.

— Czarownicą! — krzyczy i wstaje gwałtownie, przez co lekko się zatacza. — I to diabelnie dobrą! — dodaje, obracając się na pięcie. Wyciąga rękę, wystawiając palec wskazujący, ale przez to, że jej noga zaplątała się w łańcuch pada na ziemię, obijając łokieć do krwi. Przez następnie dwie minuty próbuje zlizać krew z uśmiechem kota z Cheshire.

— Diabelnie — powtarza, szczerząc zakrwawione zęby.

— To... super. — Harry nie wie, co ma teraz zrobić. Dziwna kobieta jest naprawdę szalona i Harry zaczyna się jej bać. Podnosi rękę i przeczesuje nią przydługie włosy, ukazując czoło z blizną.

— Ty! — wykrzykuje nagle kobieta. Otwiera usta szeroko i przez chwilę ich nie zamyka; po prostu tak stoi.  — Potter! Ta niecna szumowina... Haha!

— Znasz mnie? — pyta zaciekawiony.

— Nienawidzę całym sercem! Ptfu! — pluje śliną zmieszaną z krwią.  — Przez ciebie pan zniknął. Zniknął! — dodaje histerycznie, a w jej oczach majaczy obłęd.

— Ach... byłaś śmierciożerczynią? — Harry gani się w myślach, bo to przecież oczywiste, że w Azkabanie nie siedzą niewinni ludzie jak on, ale mordercy i gwałciciele, najgorsi z najgorszych. A wśród nich jeden niewinny chłopiec, który powoli staje się tak samo szalony jak oni.

— Najlepszą, najwspanialszą i najwierniejszą — mówi, zbliżając twarz do krat. — Jedyną wartą jego uwagi. Jako jedna z nielicznych go szukałam, gdy inni się go wyparli, ale nie ja. Nie ja!

— Pokazać ci? — pyta po chwili ciszy.

— Ale co?

— Znak — szepcze mrocznie. Nie czeka na jego odpowiedź, tylko odsuwa materiał sukni, ukazując przedramię lewej ręki. Na bladej skórze wije się wąż wyryty czarnym tuszem, owija się wokół czaszki, a jego paszcza wychodzi zza zębów. — Ostatnio znów jest wyraźny.

— No tak — mówi Harry, nie zastanawiając się zbytnio nad tym, co mówi. — Lord Voldemort od dawna jest wśród żywych.

— Skąd wiesz? Skąd wiesz?! — Kobieta wręcz przykleja się do krat, by być jak najbliżej Harry'ego.

— Bo przez niego tu jestem. — Gdy to mówi, odsuwa się na bezpieczną odległość i opiera o przeciwległą ścianę, bojąc się, że kobieta zrobi coś nieobliczalnego.

— Ach... — Słowa Harry'ego powodują, że na wycieńczonej twarzy pojawia się rozanielony uśmiech. — Pan się tobą zajął, hm? I teraz biedna dziecinka siedzi z dementorkami?

— Dlaczego zdrabniasz co drugi wyraz?

— Bo to zabawne! — odpowiada i w końcu zabiera twarz spomiędzy krat. — Pan coś mówił? Coś polecił mam coś zrobić?

Niech czeka na instrukcje — odzywa się głęboki głos Voldemorta.

— Jeszcze nie wie, ale powie ci, kiedy cokolwiek się zmieni — mówi Harry, śmiejąc się w duchu z dziwnej kobiety. —  Tom, teraz to się do mnie odzywasz? A wcześniej potrafiłeś mnie tylko ignorować. — Harry nie zwraca uwagi, że i te zdania wypowiada na głos.

W końcu się do czegoś przydasz — komentuje jedynie.

— Ej... Kochaniutki, ale z tobą naprawdę jest źle. Ja wiem — mówi, odgarniając ciężkie loki — ja to jestem niezrównoważona, ale nie rozmawiam sama z sobą, bo są granice, wiesz?

— Nie zwariowałem! Ja naprawdę z nim rozmawiam!

— Hahaha, kotku, idź spać, dobrze?

— Udowodnię ci! — upiera się Harry. — Nazywasz się Bella.

— Każdy zna moje imię, chłopczyku. Jestem Bellatrix Lastrenge, co drugiej osobie zabiłam jakąś rodzinę.

Harry przełyka ślinę.

— Serio? — pyta. Bellatrix wybucha na to śmiechem.

— Nie wiem, nie liczyłam.

— Ale naprawdę z nim rozmawiam, to on mnie zmusił do zabójstwa i to przez niego tu jestem.

— Biedna dziecinka zabiła człowieka i teraz siedzi za kratkami wraz z ciocią Bellą? Strażnicy opowiadali, co nawyrabiałeś. Tst, tst. Dlatego cię przenieśli, wiesz? Bo kompletnie zwariowałeś i stwierdzili, że kontakt z innymi dobrze ci zrobi. Nie wiem, dlaczego dali cię akurat obok mnie, ale dzięki temu się pobawimy! Zobaczysz!

— Nie jednego, a trzech...

— To jeszcze lepiej! — Klaszcze zadowolona w dłonie. — Jak pan nas już uwolni pobawimy się, kto zabije więcej! Albo czyja ofiara wytrzyma dłużej pod Cruciatusem. To akurat jest moje ulubione. Mój rekord...

— Nieważne! — przerywa jej Harry. — Nie będę się z tobą bawił.

— Ale dlaczego? — Posmutniałe oczka i usta wygięte w podkówkę przypominają Harry'emu biednego szczeniaczka.

— Bo to nienormalne!

— E, tam — macha ręką, jakby odganiała insekta — nic na tym świecie nie jest normalne. Ani ja, ani ty.

— Odbiło ci, zbzikowałaś, dostałaś fioła. Ale coś ci powiem w sekrecie. Tylko wariaci są coś warci — mówi cicho Harry, przypominając sobie kwestię z książki Lewisa Carrolla.

— Czuję, że się doskonale zrozumiemy. — Bella szczerzy do niego brudne zęby, a Harry wzdycha i kładzie się na posłaniu, marząc, by we śnie trafić do krainy Toma.

Słodkich snów, mój mały czarodzieju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz