23. A mury runą




Leje deszcz, gdy Hermiona biegnie przez ulice Londynu, trzymając nad głową pierwszą lepszą gazetę. Przez wizytę w Azkabanie i całe z nią związane zamieszanie zapomniała o parasolce, a trzymana gazeta powoli przemaka. Zresztą niezbyt spełnia swoją funkcję, bo dziewczyna jest przemoczona do suchej nitki; mokre ubranie klei się do skóry. Hermiona wdycha zapach lata i wznoszonego przez krople deszczu kurzu.
Wbiega na schodki do domu o numerze dwanaście i z siłą stuka kołatką parę razy pod rząd. Nie musi czekać długo na odpowiedź, Syriusz, który czaił się pod drzwiami cały poranek, otwiera jej już po paru sekundach. 
A najgorszy jest jego wzrok. Hermiona przełyka ślinę, czując nieprzyjemne uczucie w żołądku, gdy patrzy w te oczy wypełnione nadzieją. 
— Jak poszło? — pyta, gdy Hermiona wchodzi do holu przemoczona i zatrzaskuje ciężkie drzwi. Granger ściąga przemoczony płaszcz (pomimo lata jest naprawdę zimno) i odwiesza go. Syriusz nawet jej nie wita, nie proponuje ciepłej herbaty czy chwili na przebranie się, ale od razu zasypuje pytaniami o swojego ukochanego chrześniaka. — Widziałaś się z nim? Co powiedział? Wypuszczą go?
— Widziałam go — odpowiada krótko i kieruje się do kuchni z Blackiem idącym za nią krok w krok. W kuchni czeka na nią Remus, który z ciepłym uśmiechem podaje jej duży niebieski kubek z gorącym kakao i choć Lunatyk się uśmiecha, to wokół oczu widoczne są zmarszczki zmartwienia. 
Hermiona upija łyk kakao, parząc sobie język  i próbuje zająć czymś myśli, wykombinować sposób, w jaki sposób powinna przekazać wieści. Iście hiobowe wieści. Remus w tym czasie suszy jej ubranie prostym zaklęciem, za co dziewczyna jest wdzięczna.
— Widziałam go — powtarza — i nie poszło dobrze. — Zaciska usta w cienką linię i odwraca wzrok, nie chcąc widzieć zawiedzionych spojrzeń. Spojrzeń zawiedzionych nią i jej niekompetencją.
— Ale... — odzywa się od razu Syriusz, ale Remus kładzie mu dłoń na ramieniu, powstrzymując go od nieskładnego potoku słów. Hermiona jest wdzięczna, ale i tak słowa z trudnością przechodzą przez jej wyschnięte gardło.
— Azkaban go zniszczył — mówi cicho, patrząc na brązowy napój z dwoma pisankami w kształcie misi. Nie chce się jej płakać, czuje się, jakby wszelkie emocje zostały z niej wyssane. Jakby to ona spędziła rok z dementorami. — To już tylko wrak człowieka z Voldemortem w głowie — dodaje gorzko.
Ten moment wybiera Ron, by wejść do pomieszczenia. Na chwilę przystaje, ale ostatecznie siada na przeciwko Hermiony, biorąc ciasteczko z półmiska. 
— Czyli nie poszło dobrze? — mówi, widząc grobowe miny zebranych. Syriusz spuszcza głowę, pozwalając, by długie włosy przysłoniły mu twarz. 
— Spóźniliśmy się — mówi Hermiona ze złością. — Cholera... 
Odchyla głowę do tyłu, próbując powstrzymać łzy bezsilności. 
— Tak bardzo nienawidzę, gdy nie mogę nic zrobić, gdy wszystko jest stracone... To moja wina. Gdybym...
— Nie ma co gdybać. Zrobiłaś, co mogłaś, Hermiono — próbuje pocieszyć ją Remus i odwrócić uwagę od Syriusza, który szturmem wychodzi z kuchni. Hermiona wsłuchuje się głośny dźwięk jak jego buty uderzają o stopnie schodów i próbuje odpędzić pesymistyczne myśli. 
— To dorośli powinni byli się tym zająć — dodaje i spogląda w stronę, w którą poszedł Łapa. — Wybacz — mówi — muszę go przypilnować. 
I wychodzi, spiesząc za Syriuszem. Hermiona uśmiecha się delikatnie i próbuje przegonić łzy cisnące się do oczu. Jest duża, nie będzie płakać. Nie wie, co ma czuć. Z jednej strony oplata ją zimna obojętność, z drugiej jednak emocje wręcz ją przytłaczają swoją siłą.
— Naprawdę było tak źle? — pyta Ron, który siedzi koło niej i zajada kolejne z kolei ciastko. Pani Weasley zdzieliłaby go mokrą ścierką, gdyby zobaczyła jak bardzo kruszy.
— Pytał o ciebie — mówi. — Dlaczego nie chciałeś pójść? On chciał cię zobaczyć, wiesz? — Hermiona wpatruje się w najlepszego przyjaciela, który unika jej wzroku.
— Myślałem, że go tym zdenerwuję. — Drapie się po głowie i zaciska usta. — Zresztą — dodaje z wahaniem — nie wiem, czy ja byłem gotowy na to spotkanie... Nie wiem, czy chciałem go zobaczyć.
— A ty dalej o tym?!
— Ale co? O co ci chodzi?
— O ciebie, Ron! — krzyczy i odstawia kubek na stół z głośnym brzdękiem. — Czy ty zawsze musisz myśleć wyłącznie o sobie?! Pomyśl o Harrym! O Harrym, który spędził praktycznie rok z dementorami! O Harrym, który powinien być twoim przyjacielem!
— Mi też jest ciężko! Moja siostra przez niego umarła! — Jego twarz jest cała czerwona z emocji. Hermiona prycha jak rozjuszona kotka.
— Widzisz? O tym właśnie mówię! Pomyśl czasami o innych, wiesz? — dodaje sucho i wychodzi z kuchni. 
Wszystkie emocje nadal buzują w niej zupełnie jak bomba, która zaraz wybuchnie. Hermiona bierze głęboki oddech i czuje, że zaraz się rozpłacze. Pociąga nosem i wchodzi do salonu, chcąc się położyć i wszystko przemyśleć. Nie zwraca uwagi na otoczenie, więc lekko podskakuje, gdy ktoś dotyka jej łokcia.
— Fred?
— Hej — mówi cicho. — Jak tam?
— Źle  — odpowiada zgodnie z prawdą i rzuca się na kanapę z westchnieniem ulgi, gdy jej zmęczone ciało wreszcie może odpocząć. 
— W skali od jeden do dziesięciu?
— To nie czas na żarty —   gani chłopaka.
— Ja przecież nie żartuję. Jestem śmiertelnie poważny — dodaje i próbuje zmienić swój wyraz twarzy na "śmiertelnie poważny". Hermiona parska śmiechem.
— Zaraz zebranie Zakonu — odzywa się ponownie Fred zanim Hermiona zdąży coś powiedzieć. 
— To już? — pyta. — Myślałam, że nie ma jeszcze wieczora.
— Piąta dochodzi — informuje ją Fred i podnosi się, by się przeciągnąć, aż trzeszczą kości.
— Dzięki.
— Za co? Za podanie godziny, choć zegar wisi na ścianie obok?  — Puszcza do niej oczko, a Hermiona  nie może pozbyć się uśmiechu, który wykwitł na jej ustach.
Ogień kominka błyska zielenią, a w salonie zaczynają zbierać się członkowie Zakonu Feniksa.
— Za wszystko — mówi, a jej słowa giną w zgiełku, jaki rozbrzmiewa, gdy przybyli czarodzieje zaczynają ze sobą rozmawiać. Jednak Fred uśmiecha się do niej ciepło, ściska pocieszająco rękę i siada obok niej.
Wszelkie rozmowy cichną, gdy do salonu wchodzi Albus Dumbledore w pstrokatej szacie. Kłania się zebranym i siada na fioletowym fotelu w grochy, który okropnie kontrastuje się z pomarańczowo-zieloną szatą czarodzieja. 
— Witam was wszystkich serdecznie — mówi z uśmiechem i rozkłada ręce, po czym składa je przed sobą. — Zacznijmy od raportów. Jak czuje się Kingsley, Hestio?
— Jeszcze w śpiączce, ale magomedycy są dobrej myśli, sir — odzywa się drobna kobieta. — Mówią, że niedługo powinien się wybudzić. 
— Dobrze, dobrze... Miejmy nadzieję, że szybko do nas wróci. — Słychać pomruki zgody na słowa dyrektora Hogwartu, a Hermiona przygryza wargę; boi się zdać własny raport. Spartaczyła po całości. 
— Jakieś postępy, Alastorze? Wejdź do środka, Ron — mówi. — Musimy potem jeszcze porozmawiać.
Do pomieszczenia wchodzi Molly Weasley z tacą babeczek, a za nią lecą kubki parującej kawy, które podlatują do każdego czarodzieja, który ma ochotę na napój. Hermiona potrzebuje kofeiny, więc bierze naczynie i upija duży łyk. Za matką podąża Ron, który siada w kącie i przysłuchuje się raportowi Szalonookiego.
— ...i tak to wygląda. Nic. Kompletne zero. Każdy z zamachowców albo popełnia samobójstwo, albo jego umysł jest tak zniszczony, że nawet mistrzowie legilimencji — jego wzrok wędruje w stronę Snape'a stojącego w cieniu — nie są w stanie z niego nic wyciągnąć. Wiemy, że to Voldemort, ale nie mamy żadnych dowodów, cholera.
— Szczwany zrzuca wszystko na Grindelwalda — wtrąca Tonks i nadmuchuje balona z różowej gumy, który pęka z trzaskiem i naraża kobietę na karcący wzrok pani Weasley.
Oczy Dumbledore'a ciemnieją na tę wzmiankę, ale poza tym dyrektor pozostaje niewzruszony. 
— Nic więcej? — dopytuje, gładząc srebrną brodę.
— Nic — burczy Moody widocznie zły na brak postępów. — Pojawiają się znikąd. Jedynym tropem jest partia tego lisa Malfoya, ale skurczybyk dobrze się ukrywa. 
— Nawet  przeszukiwaliśmy jego dwór! — oznajmia Nimfadora, gestykulując z przejęciem. — I nic.
— Puszy się w ministerstwie, ale nie ma żadnych powiązań z atakami terrorystycznymi — spokojnie mówi Artur Weasley. — Nic nie da się z tym zrobić, nic nie przynosi rezultatów — dodaje z rozgoryczeniem.
— Nie możemy się poddawać, moi drodzy. — Dumbledore uśmiecha się ciepło. — Zawsze jest nadzieja, właśnie, panno Granger?
Hermiona przełyka ślinę i wstaje na nogach jak z waty, by zdać raport.
— Spóźniliśmy się, nawet jeśli mielibyśmy wnioskować o Nurmengard jak profesor sugerował...
— Chociaż Harry powinien być wolny — mruczy pod nosem George, który siada obok brata. 
— ...to powinniśmy byli zabrać się za to wcześniej — kończy wypowiedź dziewczyna.
— Co masz przez to na myśli? — pyta dyrektor, a członkowie Zakonu Feniksa nadstawiają uszu. Każdy chce wiedzieć, co z Harrym Potterem.
— Że Azkaban go zniszczył, a dementorzy pożarli resztki człowieczeństwa. On rozmawiając ze mną, ciągle rozmawiał z Voldemortem — dodaje z rozpaczą. Fred gładzi ją po ramieniu, więc uśmiecha się do niego z wdzięcznością, ale jest to uśmiech pełen bólu.
Jej słowa wywołują gorące dyskusje, które Dumbledore jest zmuszony uciszyć z groźną miną. 
— A więc moje przypuszczenia się potwierdziły...
— Śmiem twierdzić, że to by się nie stało, gdybyś go tam nie zamknął. — W drzwiach pojawia się Syriusz, a jego mina nie wróży miłej rozmowy.
— Syriuszu — wzdycha Dumbledore, dobrze przeczuwając, co go czeka.
— Nie zgrywaj się teraz! Bo to twoja wina! Nie słuchałeś mnie, nie pozwoliłeś mi się z nim pożegnać... Mógłbym wyliczać twoje błędy i wyliczać! — krzyczy ostrym głosem. — Mogłeś go ukryć tu! Przy mnie! — krzyczy, a jego twarz to ból i rozpacz w książkowym wydaniu.
Syriusz robi parę długich kroków i podchodzi do Albusa, wymierzając w niego palec wskazujący.
— To ty... — zaczyna, ale przerywa mu okrzyk Emmeliny Vance, która wypada z kominka na kolana. Unosi głowę, a jej piwne oczy rozszerzone są z przerażenia. 
— Masowa ucieczka z Azkabanu! — mówi zduszonym głosem, a w salonie na Grimmauld Place pod numerem dwanaście rozpętuje się istne piekło.
~*~
Harry już kolejny raz wysłuchuje ulubionej historyjki Belli o torturowaniu jakiejś kobiety z jej mężem. Choć tak naprawdę teraz jego myśli idą w zupełnie innym kierunku. 
Jego serce wypełnia żal tak wielki, że Harry nie zdawał sobie sprawy, że może się tak czuć, bo czuje się okropnie.
Wie, że podświadomie liczył na wizytę przyjaciół i bardzo chciał ich zobaczyć, ale gdy do spotkania faktycznie doszło, zorientował się, że jego poczucie żalu jest zbyt silne i zdecydowanie przewyższa jakiekolwiek pozytywne uczucie przyjaźni. 
Bo Harry czuje się skrzywdzony, oszukany. I desperacko pragnie sprawiedliwości. 
Chce przeprosin, chce, aby ktoś go przytulił i uwolnił z tego piekła. Tom mruczy w jego głowie na te słowa. 
Wiesz, że róże już więdną?
— Ale w jakim sensie? — Czasami Harry ma problemy w zrozumieniu, o co chodzi Voldemortowi.
Umierają. 
— Umierają? — powtarza jak głupi.
Nie sądzisz, że i twoja kolej się zbliża?
— Nie rozumiem. — Voldemort śmieje się w jego głowie, a Bella dalej opowiada o gamie dźwięków krzyków ofiary, zupełnie nie przejmując się rozmową toczącą się w głowie Pottera.
W chwili gdy kończy mówić te słowa, budynkiem wstrząsa potężny wybuch. Harry czuje każde drżenie kamieni i z zafascynowaniem obserwuje jak ściana naprzeciw niego wali się prosto na więźnia zwiniętego w kłębek i pochrapującego cicho. Słychać trzask kości i plask spłaszczonego mięsa. Wokół zaczyna unosić się dym, a Harry kaszle, czując jak podrażnia jego gardło.
Bella zaczyna skrzeczeć jak podekscytowany ptak, a Harry wpatruje się w jedno miejsce, bo on tam jest — unosi się nad zburzoną ścianą w otoczeniu popiołu i ognia. Harry czuje ciepło pożaru na swojej twarzy; otula go niczym miłość, której nigdy nie zaznał.
— Tom? — pyta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz