Harry czuje się zamroczony tym wszystkim; wokół światła tańczą, a dźwięki buzują magiczną energią, dźwięcząc w uszach jak natrętny owad.
— Chyba cię kocham — mówi cicho ściśniętym z emocji głosem. Powinien odchrząknąć, ale nie chce zepsuć magii chwili, bo ta chwila jest dla niego ważna, nawet bardzo ważna. Bo to coś nowego i fascynującego — całować Toma Riddle'a i zatracić się w tym całkowicie.
— Och? — Voldemort ma czelność się zaśmiać, Harry marszczy brwi. — Wiesz, że to nie jest miłość, a raczej syndrom sztokholmski czy inne gówno?
Harry wypuszcza powietrze nosem i uśmiecha się delikatnie. Unosi rękę i gładzi blady policzek Toma, czując iskierki ciepła pod palcami za każdym razem, gdy dotykają skóry.
— To nie jest prawdziwa miłość — dodaje Voldemort, wtulając się w wychudzoną rękę Harry'ego. Przymyka na chwilę oczy, a gdy je otwiera, to płoną czerwienią.
— Może i nie. — Harry wzrusza ramionami. — Ale nie obchodzi mnie zdanie mugolskich psychologów, dla mnie ta miłość istnieje. A skoro istnieje, to jest prawdziwa.
— To dobrze — mówi Tom, po czym przytula Harry'ego mocno do swojej piersi. Chłopak chowa głowę przed światem, czując się bezpiecznie w tych ramionach. — Bo nie zamierzam cię nikomu oddać — dodaje zaborczo i zacieśnia swój uścisk.
Przez moment po prostu tak stoją — otoczeni zapachem spalenizny, kolorowymi fiolkami i ich własną krwią. Harry wsłuchuje się w spokojne bicie serca i wdycha ten dziwny zapach, który ich otacza, wiedząc, że teraz od zawsze będzie się kojarzył z tą chwilą.
W pewnym momencie Tom się odsuwa i zaczyna przeciągać.
— Przez parę dni będę odczuwał lekkie niedogodności i bóle mięśni — tłumaczy w odpowiedzi na zmartwiony wzrok Harry'ego. — Ten kryształ — wskazuje na minerał tkwiący w jego skórze — trochę obciąża organizm. Ale potem, gdy nieśmiertelność będzie już płynąć w moich żyłach, wszystkie negatywne odczucia ustaną.
— Nie podoba mi się ten pomysł. — Harry zerka na swoje ręce, na których krew zostawiła dziwnie symetryczne spirale. — Co to? — pyta, unosząc rękę, by pokazać Tomowi.
— Znak, że należysz do mnie — mówi.
— I nic więcej mi nie powiesz? — dopytuje Harry. — Żadnych szczegółów?
— W swoim czasie. — Voldemort całuje go lekko w usta i zaczyna się ubierać. Harry przez chwilę stoi, a wszystkie jego zmysły skupiają się na Tomie i ustach, które wciąż go przyjemnie mrowią.
Riddle zaczyna sprzątać i układać fiolki na miejsca. Czyści kociołek, wyrzuca zeschnięte liście i chowa te składniki, które mogą się jeszcze przydać.
— Dlaczego nie każesz zrobić tego Burce? — pyta Harry. Siada na krześle, tak że oparcie służy jako podpora dla rąk i brody, i przygląda się Voldemortowi.
— Nie lubię jak ktoś grzebie w moich rzeczach. — Tom mówi to nie przerywając porządkowania składników w odpowiednich słojach. — Muszę to robić sam, tylko wtedy będę miał pewność, że wszystko jest dobrze.
— Yhym — mruczy Harry i kładzie głowę na ramionach, które trzyma na oparciu krzesła. Przymyka oczy i wdycha przyjemny zapach ziół, korzeni i eliksirów podszyty nutą spalenizny.
— Muszę iść.
— Co, już? — Harry podnosi gwałtownie głowę i wpatruje się w Voldemorta. Miał nadzieję, że ten dzień spędzą razem.
— Nagły wypadek — tłumaczy.
— Co się stało?
— Barty Crouch się stał. Prostego zadania wykonać nie potrafi. — Voldemort mruży niebezpiecznie oczy i gdyby wzrok mógł zabijać, to z pewnością byłby to ten.
— Nie mogę iść z tobą? — Harry ożywia się na tę myśl. Może wreszcie opuści Dwór Róż i wreszcie zobaczy świat.
— Mówiłem ci, że to niebezpieczne. — Tom zbliża się do Harry'ego i chyli się, by ich twarze były na tej samej wysokości. — Nie mogę tak ryzykować — dodaje, odsuwając kosmyk z czoła chłopca, co odsłania wyrazistą na bladej skórze bliznę.
— Mogę mieć maskę, albo coś! Nie możesz mnie tu trzymać cały czas. — Harry nadyma usta i unika wzroku Toma.
— Pomyślę nad tym — wzdycha Voldemort i prostuje się. — Ale na pewno nie dzisiaj — dodaje. — Muszę rozprawić się z Bartym i resztą imbecyli, a ty idź, popodlewaj kwiatki.
I wychodzi. A Harry zostaje sam. Znowu.
~*~
— Będzie dobrze! — mówi Luna, ciągnąc go za rękę. — Głowa do góry.
Draco szczerze wątpi w optymistyczne słowa dziewczyny, ale doskonale wie, że musi z nią iść; to po to to wszystko było. Musi zbliżyć się do przyjaciół Pottera. Po prostu będzie miły, trochę pokłamie i jakoś to będzie. Jednak młody Malfoy nie spodziewał się, że po jego wejściu do opuszczonej klasy transmutacji nastanie taki armagedon.
— Przyprowadziłam przyjaciela! — mówi dumnie Lovegood, wciągając Draco do środka z zaskakującą siłą jak na takie drobne i wątłe ciało. Draco wyrywa rękę z mocnego uścisku i spogląda na zebranych ludzi.
— Hej — mówi cicho, starając się wyglądać niegroźnie i ulegle.
— Co tu robi Malfoy?! — Ależ oczywiście, że pierwszy wyrwie się ten prymityw Weasley.
— Przyszedłem pomóc — mówi Draco, a miły ton wymaga od niego dużego wysiłku. — Słyszałem, że chcecie szukać Pottera.
— Naprawdę? — Granger unosi brew i przygląda się mu krytycznie. — Nie wyglądaliście na przyjaciół — dodaje i wskakuje na biurko, siadając na nim twarzą do Draco.
— Chcę pomóc! Tak trudno zrozumieć? — warczy. Spogląda z wyrzutem na Lunę, która w ogóle nie pomaga. Ale dziewczyna zajmuje się poprawianiem swoich rzodkiewkowych kolczyków i nie zwraca uwagi na mękę Draco.
— A wyobraź sobie, że tak — mówi głupia szlama z nieprzejednanym wyrazem twarzy. — To cholernie podejrzane, że tak tu przychodzisz i znikąd chcesz pomóc! Coś tu śmierdzi, nie sądzisz?
— Cuchnie bardziej niż skarpety Percy'ego — dodaje Fred, a Hermiona rzuca mu uciszające spojrzenie. Chłopak wzrusza ramionami, a uśmiech nie schodzi z piegowatej twarzy.
Wokół rozlegają się głosy poparcia, a Draco rozgląda się po bardziej i mniej znanych twarzach, próbując zapamiętać, kto tu jest. Widzi Longbottoma, a wraz z nim cały rocznik Gryffindoru, Weasleyów (nawet tych, którzy już skończyli szkołę), paru Krukonów i Puchonów. Z satysfakcją zauważa, że jest jedynym Ślizgonem. Bierze głęboki oddech i idzie po najmniejszej linii oporu, przyjmując najprostszą technikę z możliwych.
— Nie wiecie jak to jest być synem... — chce powiedzieć, że śmierciożercy, ale to by pogrążyło jego ojca, więc wybiera łagodniejsze określenie — takiego człowieka. — Przełyka ślinę i pociera ze sobą zimna dłonie, nagle czując tremę. — Nie mogłem zachowywać się inaczej — tłumaczy, w duchu panicznie licząc, że to łykną.
— A teraz to możesz? — Granger przyszpila go wzrokiem.
Cholera.
— Nie mam już jedenastu lat — mówi wymijająco. — Mam swój rozum.
— Serio? — Draco zaraz udusi Weasleya, jeżeli ten się nie przymknie. Zmorduje go tu na miejscu, nie czekając na Voldemorta. — Jak dla mnie to nadal go nie masz — kontynuuje Ron.
— Sprawdź lepiej, czy nie zapomniałeś swojego — warczy Draco. Rozpętuje się mała kłótnia, w której biorą udział prawie wszyscy, przekrzykując się nawzajem, a każdy krzyczy na Draco.
— Spokój! — Hermiona zeskakuje z biurka i podchodzi do Malfoya. Wymierza w niego wskazujący palec i mówi:
— Nie chcę cię wykluczać, tylko dlatego że jesteś Ślizgonem — mówi. — Ale będę miała cię na oku. Pamiętaj — dodaje. — Masz tu listę — przywołuje pergamin z piórem i podaje Malfoyowi. — Wpisz się.
Draco spogląda na pergamin i stara się zapamiętać każde nazwisko, które widzi.
Luna podchodzi do niego z sennym uśmiechem na ustach.
— Widzisz? — mówi. — Nie tak trudno zdobywać przyjaciół. Sama miałam z tym problemy, dopóki Hermiona nie nauczyła mnie, jakie to proste! Wystarczy się przywitać.
— Widzę — mruczy. Przerywa czytanie pergaminu i rozgląda się po sali. Większość ludzi dyskutuje o czymś z Granger, głupią szlamą. Draco siada przy ławce na końcu sali, tyłem do nich i kopiuje listę na inny pergamin, który szybko chowa za fałdy szaty, po czym podpisuje się na oficjalnej liście z zamaszystym zawijasem przy "y".
Wstaje i podchodzi do Granger. Dziewczyna zakłada za ucho kosmyk włosów i odbiera pergamin ze sztywnym skinieniem głowy i nieszczerym uśmiechem. Draco wraca na swoje miejsce z satysfakcją. Luna dosiada się do niego i podbiera głowę dłońmi.
— Jaki jest plan? — pyta ją Malfoy.
— Hmmm... — mówi cicho i przymyka lekko oczy. — Szukamy dowodów na to, że to śmierciożercy robią te wszystkie okropne rzeczy, nie ludzie Grindelwalda. A potem znajdujemy Harry'ego, oczywiście!
— C-co?! — Draco zbytnio unosi głos, ale szybko się reflektuje i uspokaja szalejące serce. — Jak to? — dodaje już spokojniejszym tonem. Nachyla się w stronę dziewczyny, chcąc dokładnie usłyszeć każde słowo.
— Hermiona to odkryła, zresztą to było oczywiste. — Luna wzrusza ramionami. — Przynajmniej dla ludzi, którzy byli blisko Harry'ego — uściśla. Przez chwilę patrzy na twarz Draco, jakby czegoś szukała, ale trwa to parę sekund i po chwili dziewczyna wstaje. — Odprowadzisz mnie do dormitorium? — pyta.
— Jasne — zgadza się Draco. Trudno mu jest odmówić dziwnej dziewczynie, która porusza się niczym wróżka.
Lovegood żegna się z Granger, a Draco zostaje zaproszony na następne spotkanie. Hermiona zaznacza, że ma nadzieję, że będzie bardziej przydatny niż dzisiaj, a Malfoy ma ochotę ją przekląć paskudną klątwą, żeby pamiętała ten ból do końca życia.
Na korytarzu Draco wreszcie czuje, jak wszystkie napięte mięśnie rozluźniają się, a on sam może swobodnie oddychać. Uśmiecha się do Luny.
— To idziemy? — pyta.
— Lubię jak się uśmiechasz — mówi zamiast odpowiedzieć na jego pytanie i rusza w podskokach w stronę wieży Ravenclawu.
— Ja też — mówi z myślą o tym sennym uśmiechu i gwieździstych oczach.
— Twój uśmiech skrywa w sobie tajemnicę, wiesz?
— A twój jest maślany niczym bułeczki.
— A twój sprawia, że twoja twarz wygląda ładnie.
— Twoja bez uśmiechu wygląda ładnie — mówi Draco zanim zdąży pomyśleć. Luna rumieni się lekko.
— Och! — krzyczy. — Już jesteśmy! Dziękuję — mówi, uśmiechając się słodko i odchodzi, zostawiając Draco samego na korytarzu.
Malfoy przez chwilę tak stoi, wpatrując się w nieokreślony punkt.
— ...Draco!
Czuje mocne szarpnięcie, które budzi go z dziwnego transu i odwraca się, by zobaczyć Pansy ze ściągniętymi brwiami.
— Co tu robisz? — ścisza głos i chwyta dziewczynę za ramię.
— Pilnuję cię — warczy Pansy i mruży brązowe oczy. — Jak poszło? — dodaje zmartwiona.
— Idealnie. — Draco wzrusza ramionami.
— W sumie dostałeś najłatwiejszą robotę z nas wszystkich.
— I mówi to ta, której zadaniem było rozprowadzać plotki? Marnie ci idzie, Pans, wiesz? Gryfoni ani myślą obarczać winą Grindlwalda, wolą skupiać się na Czarnym Panie — syczy jej do ucha i odpycha od siebie.
Oczy Parkinson rozszerzają się, ana jej twarz wpływa oburzenie.
— Zajmij się własnymi sprawami! — mówi ostro. Odgarnia prostą grzywkę i cofa się o krok. — W porównaniu z Nottem, to tak jakbyśmy nic nie musieli zrobić — mówi Pansy, garbiąc się. Draco wzdycha.
— Gdyby jego ojciec nie spieprzył, Teo miałby do zrobienia coś podobnego do nas, a tak... — Draco wzrusza ramionami.
— Wiem — mówi Pansy. — Ale i tak się martwię, on nie zasłużył. Był wierny — dodaje mocno.
— Przecież wiem, głupia. — Draco mierzwi jej brązowe włosy, robiąc jej szopę na głowie.
— Ej! — krzyczy dziewczyna z wyrzutem i zaczyna poprawiać grzywkę.
Rozmawiają jeszcze, idąc do pokoju wspólnego Ślizgonów, rozprawiając o Nottcie i jego losie. A Draco czuje lekkość na sercu pierwszy raz od dawna — wreszcie wszystko zaczyna się układać.
______________
dodałam wreszcie wszystkie rozdziały na bloga, więc jesteśmy na bieżąco! widzimy się za tydzień~!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz