10. Nadzieja już umarła




Dni zlewają się w jeden, monotonny upływ czasu, czasami Harry nie potrafi odróżnić nocy od poranka. Wszystko wydaje się takie samo: tak samo nużące, tak samo przerażające... jakby każda sekunda chciała wyssać z niego jak najwięcej chęci do życia. 

Dzisiaj nie jest inaczej.

Poranny posiłek to mdła owsianka, ale Harry'ego życie z Dursleyami nauczyło, że wszystko może być zjadliwe, więc połyka mokrą papkę z zapałem, by uciszyć głośne burczenie żołądka. Pusta miska znika (jak zwykle), a Harry przeciąga się, czekając na strażnika — dzisiaj jest dzień higieny i Harry wreszcie będzie mógł zmyć z siebie te wszystkie okropne, ludzkie wydzieliny. 

Strażnik przychodzi parę minut po tym jak znikają puste naczynia po śniadaniu. Ubrany w ciemną szatę i z różdżką w pogotowiu z grobową miną zmęczonego człowieka usuwa magiczną barierę  i prowadzi Harry'ego krętymi schodami w dół.

— Co tam słychać?

Odpowiada mu tylko cisza; strażnik nawet na niego nie spogląda, jakby nie słyszał niczego.

— Jak masz na imię? Człowieku, ulituj się, ja tu próbuję nie zwariować. — Z desperacją patrzy w bladą twarz strażnika. To mężczyzna w sile wieku, z prostym nosem i kurzymi łapkami w okolicach oczu.

— Zamierzasz mnie ignorować? Tak ciągle?

Strażnik go oczywiście ignoruje, a Harry wręcz krzyczy  z frustracji.

— Co? Mam zacząć zachowywać się agresywnie? Wtedy powiesz do mnie chociaż jedno, cholerne słowo?

Odpowiada mu cisza.

Woda pod prysznicem nie jest ani ciepła, ani zimna i przez to Harry czuje się nieswojo, przyzwyczajony, że może dostosowywać temperaturę do woli. Jeny, wolałby już kąpać się w lodowatej wodzie niż w takim czymś, co nawet trudno zaklasyfikować. Irytujące. 

— Dlaczego nie widuję innych więźniów? — To pierwsze, co wypowiada, gdy wychodzi spod prysznica ociekający wodą, a magiczny wiatr powoli go suszy. 

Pytanie zawisa w powietrzu, a Harry spokojnie zakłada więzienny strój, czekając na odpowiedź, która nigdy nie nadejdzie.

Strażnik jedynie odsuwa się, pozwalając Harry'emu przejść. Harry mija go z ponurą miną i postanowieniem, że zmusi tego przygłupa do mówienia. 

***

Remus Lupin przeciera twarz z westchnieniem zmęczonego człowieka. Siedzi na ławce przy ministerialnym oddziale zajmującym się wydawaniem przepustek do Azkabanu. Miętoli i tak pogięte podanie, czekając na swoją kolej. Czas zdaje się wlec w nieskończoność. 

Gdy Lupin zerka na zegar wiszący na ścianie nad zdobionymi drzwiami, wskazuje on tę samą godzinę, jaką wskazywał, zdawałoby się ponad dziesięć minut temu. 

Wzdycha głośno. Jego wzrok beznamiętnie wędruje po pustym korytarzu. Gdzieś w oddali słychać rozmowy i jakieś okrzyki, ale nie interesują one Remusa; jego celem są drzwi na przeciw.

Remus przyszedł tutaj z jednym celem: odwiedzić Harry'ego i zapewnić go, że ani on, ani Syriusz nie wierzą w winę chłopaka, Boże, nawet im przez głowę nie przeszła tak nieprawdopodobna myśl — Harry ma serce na właściwym miejscu i zawsze umiał wybrać to całe tak zwane "dobro". Dlatego Remus nie rozumiał zachowania dwójki najlepszych przyjaciół Harry'ego, przecież powinny ich łączyć silne więzy...

Myśl, że Harry, dzieciak, który tak mocno reagował na obecność jednego dementora, jest w Azkabanie otoczony przez te potwory, spędza sen z powiek Remusa. 

— Remus Lupin. 

Lunatyk wchodzi do małego biura i kładzie podanie na wyciągniętą rękę urzędniczki, która marszczy zabawnie brwi jak tylko go widzi, jakby się brzydziła. Remus wzrusza na to ramionami, nie przejmując się humorkami kobiety,  i siada w oczekiwaniu na decyzję. 

Po paru minutach czytania urzędniczka podnosi wzrok znad kartki i wzdycha. 

— Pan wie, że nie ma pan najmniejszych szans na zdobycie tej wizyty? — Zmęczony głos brzmi, jakby kobiecie było wręcz żal, że jej rozmówca jest takim idiotą.

— Nie rozumiem. Przecież jako pełnoprawny członek magicznej społeczności... — Remus za wszelką cenę nie chce po sobie dać znać, jak bardzo zaczyna się stresować. On przecież musi zobaczyć się z Harrym.

— Tak, tak, tak... — przerywa mu kobieta i przewracam oczami. — Tylko... rozumie pan, panie Lupin... jest pan zarejestrowanym wilkołakiem bez źródła utrzymania. Azkaban to miejsce o rygorystycznym nadzorze, nie możemy pana tam wpuścić. — Remus już otwiera usta, by zacząć się kłócić, przełknąć cholerną dumę, przecież robi to dla Harry'ego, ale kobieta kontynuuje: —  W dodatku więzień to specjalny przypadek. Młodociany morderca z zaburzeniami psychicznymi. W Azkabanie spędził niecały miesiąc... szczerze wątpię, aby był stabilny. 

— Jeśli dobrze zdajecie sobie sprawę, że jest niestabilny, to po jaką cholerę go tam zamykaliście?! — Pod koniec wypowiedź jest już tylko warkotem rozjuszonego zwierzęcia, a Remus podnosi się z krzesła, oddychając ciężko. 

Urzędniczka przez chwilę siedzi jak wmurowana, tylko coraz szerzej otwiera oczy ze zdumienia, ale zanim Remus miałby okazję powiedzieć coś jeszcze, do biura wbiegają wezwani przez nią aurorzy i wyprowadzają go na zewnątrz. Na korytarzu Remus wyrywa im się i odchodzi, nie oglądając za siebie.

Z bijącym sercem i gorzkim poczuciem przegranej przekracza próg domu o numerze 12 na Grimmauld Place. Odwiesza stary, wyświechtany płaszcz i ściąga ciężkie buty.

— Remus? — Syriusz pojawia się od razu, jak tylko słyszy hałasy z przedpokoju.  — Jak poszło? — pyta, pojawiając się z kubkiem parującej kawy.

Lupin tylko na niego patrzy i bez pytania bierze gorący kubek w dłonie i upija spory łyk; wrzątek parzy jego gardło, ale w ten przyjemny sposób. Przełyka gorzki smak (Syriusz nie słodzi) i mówi:

— Oddalili. — Próbuje zachować spokój. Znowu bierze łyk kawy, tym razem by ukryć emocje i nie musieć patrzeć na zraniony wyraz twarzy Syriusza.

— Chodźmy usiąść... Zrobię ci słodkiej kawy i... opowiesz mi o wszystkim. — Łapa reaguje z dziwnym spokojem. Nie czeka na odpowiedź Lunatyka, po prostu odwraca się i odchodzi. 

Remus przez chwilę stoi z gorącym kubkiem, skupiając się na uczuciu jak grzeje wnętrza dłoni. Martwi go reakcja Syriusza. W charakterze Blacka jest głośno mówić o swoich myślach, wyrażać uczucia dobitnie i walczyć o swoje. Lupin spodziewał się wrzasków, rozpaczliwych pytań, nawet niedojrzałych wyrzutów. Ale nie spodziewał się takiej pustki. Takiego braku emocji. Jakby Syriusz stracił całą nadzieję. Remus wlecze się z wahaniem do kuchni, gdzie czajnik gwiżdże wysokie tony, a Syriusz otulony zapachem świeżo zmielonej kawy wygląda przez okno, opierając ręce na obdrapanym parapecie. 

Lunatyk robi sobie kawę i słodzi pięcioma kostkami cukru, dodatkowo dosypując czekoladę w proszku. Miesza to wszystko dokładnie łyżeczką, zaczyna pić dopiero, gdy fusy z powrotem osadzą się na dnie i napój jest klarowny.

— Powiesz coś? — pyta po długiej przerwie, gdy wypił już ponad połowę, a kubek Syriusza dawno jest już zimny.

— Co konkretnie? — odwarkuje, nie patrząc na niego. 

— Po prostu... cokolwiek. — Remus wzrusza ramionami, chociaż Syriusz nie może tego widzieć. 

— Czyli co? Mam robić ci wyrzuty? Cholernie dobrze wiem, że to nie twoja wina.  — Wreszcie Syriusz się odwraca, ale nadal nie patrzy na Lupina. Najpierw odstawia kubek na kuchenny blat, a potem siada na krześle obok tego, które zajmuje Remus.

— Zwyczajnie, co o tym myślisz. Po prostu ze mną o tym porozmawiaj.

— Gdyby to było takie łatwe...

— Wiem — mówi spokojnie Remus i chwyta dłoń Syriusza, ściskając lekko. — To nigdy nie stanie się łatwe. W końcu tu o naszego Harry'ego chodzi. 

— On tego nie przeżyje, Remusie — szepcze. 

Lupin potrafi tylko przytaknąć.

Przez chwilę siedzą, obaj głęboko pogrążeni w posępnych myślach.

— Masz ochotę na jajecznicę? — pyta wreszcie Syriusz, przerywając ciszę. Podnosi się ze stękiem i przenosi magią puste kubki do zlewu.

— Yhym... i na kolejną kawę też. 

Syriusz śmieje się cicho, ale nie ma w tym cienia radości, to tylko wyuczona reakcja nabyta w afekcie życia w społeczeństwie. 

— A gdzie dzieciaki? — Remus pyta, mając na myśli Hermionę i resztę młodocianych Weasleyów, którzy zazwyczaj ożywiali to puste domostwo. — Molly też nie widzę. 

— Mówili coś o Pokątnej... ale niezbyt ich słuchałem. — Syriusz wzrusza ramionami, rozbijając jajka o gorącą patelnię.

— Ach... To już czas na Hogwart?

— Gdzie tam. Jeszcze solidny miesiąc im został, po prostu chyba chcieli chwilę odetchnąć — mówi Syriusz. — Myślisz, że może Molly mogłaby...?

— Wątpię. — Remus kręci przecząco głową.  — Są naprawdę zdeterminowani, by nikt nie odwiedzał Harry'ego.

— Sukinsyny — mruczy Syriusz, a Remus mu po cichu potakuje. 

***

Harry budzi się w nocy oblany potem. Przez chwilę leży, ciężko oddychając. Dopiero po jakimś czasie, gdy jego serce nie łomocze już tak w piersi, jest w stanie się podnieść. Z obrzydzeniem zauważa, że cały oblany jest zimnym potem, który przykleja materiał koszuli i spodni do lepkiego ciała. 

— A prysznic dopiero jutro... — wzdycha. 

Przez chwilę wszystko jest w porządku, ale potem zimna mgiełka jak macka wspina się po spoconym, odsłoniętym karku Harry'ego. Chłopak aż wzdryga się i gwałtownie odskakuje. Jego przyspieszony oddech zmienia się w białą parę, a serce przyspiesza.

Dementorzy.

Temperatura w celi spada o kilka stopni, a przynajmniej według odczucia Harry'ego. W jego głowie odtwarzają się krzyki Lily Potter jak na zepsutym nagraniu na magnetofonie — zniekształcony dźwięk i ta sama sekwencja powtarzana w kółko. Ciągle ten sam rozpaczliwy krzyk.

Z sekundy na sekundę dźwięk przybiera na sile, aż Harry nie słyszy dzwonienia w uszach. Z okrzykiem pada na zimną posadzkę i zakrywa uszy dłońmi, otwierając usta w niemym krzyku.

Wszystko ustaje tak nagle jak się zaczęło. 

Harry przez chwilę jeszcze leży z zamkniętymi oczami, ale w końcu podnosi się i rozgląda dookoła z zaskoczeniem. Dlaczego nagle znalazł się w ogrodzie? I to tak bardzo znajomym... Otaczają go rozłożyste krzaki białych róż o mdłym, słodkim zapachu, gdzieś hen daleko żółcią mienią się wysokie słoneczniki, a na przeciwko niego stoi Lord Voldemort we własnej osobie.

Uśmiecha się drapieżnie i mruży te czerwone oczy. Harry przełyka ślinę.

— Tęskniłeś?

3 komentarze:

  1. O kurczę, a ja się tak wciągnęłam! Przeczytałam wszystko jednym tchem. Szalenie podoba mi się pomysł na opowiadanie, Twój styl pisania jest bardzo obrazowy a jednocześnie lekki i przyjemny. Jednym słowem niesamowita opowieść. Zawsze się zastanawiałam, jaki były Harry, gdyby nie miał wsparcia najbliższych osób, gdyby był odizolowany od nich, bez nadziei. Czyżby tak jak prawdopodobnie planuje Voldemort, przeszedłby na złą stronę? Zdradzony przez wszystkich, kierowany poczuciem zemsty, wyzuty z jakikolwiek pozytywnych emocji, empatii? Przecież był niewinny, a oni w niego nie wierzyli, Dumbledore wiedział, a i tak sprawił, że znalazł się tam, gdzie się znalazł. W najgorszym miejscu w czarodziejskim świecie. Życzę dużo weny i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. strasznie się cieszę, że ci się podobało! Niebo to moja dziecinka i każde miłe słowo jest dla mnie bardzo ważne.
      Staram się pisać w niepowtarzalnym, swoim stylu i mogę czasami przesadzać, ale mam nadzieję, że nie razi to zbytnio w oczy ;)
      Bloga troszkę zaniedbuję, dlatego nie ma tu wszystkich rozdziałów, ale wrzucę na dniach (wrzucam na dniach od miesiąca, więc polecam AO3 czy Wattpad, tam jest cała 14, a 15 pojawi się 1 lipca).
      Dziękuję za komentarz! Nic nie mogę zdradzić odnośnie dalszej drogi Harry'ego, ale zapewniam, że mam spore plany ^.^
      pozdrawiam~!

      Usuń
  2. Hejeczka,
    rozdział wspaniały, ale dziwie się dlaczego Wesleyowie i Greanger wciąż są na Grimuland po tym jak odwrócili się od Harrego...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń